Czy można przyzwyczaić się do wojny, która toczy naszych wschodnich sąsiadów? Bądźmy szczerzy, są chwile, że zapominamy.
Bo chcemy normalnie żyć. Bo nam tak wygodniej. Bo chcemy wierzyć, że nas ta wojenna zaraza nie sięgnie. Pierwsze noce po ataku Rosji na Ukrainę były trudne. Ciężko było o spokojny sen. Serce kołatało, puls przyspieszał, a wyobraźnia podpowiadała najstraszniejsze scenariusze.
Plany? Nagle wszystkie przestały się liczyć. Bo po co planować, jak zaraz wszystko zniweczy chory umysł jednego człowieka. Nie było niusa, który dotyczyłby wojny, a który by mi umknął. Oglądałam informacje w domu, słuchałam wiadomości w pracy, nerwowo wertując internet w poszukiwaniu kolejnych nowości.
Mija kolejny dzień inwazji. Już nie oglądam, nie słucham i nie czytam wszystkiego. Nie wchodzę w każdy tekst z zatrważającym tytułem, bo wiem, jak wygląda praca w mediach i wiem, że nie za każdym tytułem kryje się naprawdę wartościowa informacja. Staram się ŻYĆ normalnie. Ale są chwile, gdy znów ciężko mi złapać oddech. Ciała zabitych dzieci leżące na ulicach, dłoń kobiety z eleganckim manicure, walizki rozrzucone na dworcu przez uciekających i mordowanych Ukraińców.
A w niedzielę nawet wyniki wyborów we Francji i wieczorne wystąpienie prezesa w TV. Chciałabym tak, jak wiele razy wcześniej, napisać coś ku pokrzepieniu, ale nie potrafię. Nie potrafię, mimo że bardzo chcę, przywyknąć do tej nowej rzeczywistości.