Te święta były inne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Większość z nas spędziła je bez rodziców, bliskich, z którymi zazwyczaj siadamy do świątecznego stołu. Nie jest tak, jak zawsze, ale ja widzę w tym wielką nadzieję.
Szansę na to, że jeśli wszyscy – nie tylko od święta i jeśli tylko mamy taką możliwość – weźmiemy sobie do serca zalecenia lekarzy, by pozostać w domach, takich wspólnie spędzonych z rodziną świąt będziemy mieć jeszcze wiele. Wierzę też głęboko, że słuchając głosu rozsądku, będziemy w stanie wyjść zwycięsko z wojny, która toczy się na naszych oczach. Wojny, która będzie zbierać żniwo, jeśli górę weźmie nasz egoizm. Bo czy nie inaczej można nazwać zachowania tych wszystkich, którzy siedząc bezpiecznie w domach, pracując zdalnie albo po prostu czekając aż najgorsze minie, narzekają, że nie mogą wyjść pobiegać albo pójść na przejażdżkę rowerową?
Uwierzcie, że mi też nie jest łatwo. Od miesiąca pracują w domu. Po raz pierwszy w życiu. Podjęłam taką decyzję, by nie ryzykować zdrowia i życia swojego i swoich najbliższych. Staram się dostrzegać w tym najmniejsze choćby plusy. Spędzam czas z córką, gotuję, sprzątam, pracuję i nigdzie się nie spieszę. Dużo rozmawiam. Oczywiście przez telefon. Z moimi bliskimi, znajomymi, z rozmówcami, którzy później pojawiają się w moich artykułach. Czasem mam wrażenie, że jestem bliżej nich wszystkich niż w „normalnej” zabieganej rzeczywistości. Tego się trzymam i tak próbuję sobie tłumaczyć, patrząc z ogromnym podziwem na wszystkich pracowników służby zdrowia, którzy codziennie muszą wyjść ze swojego bezpiecznego domu, by toczyć kolejny bój z niewidzialnym wrogiem. Dziękuję im wszystkim i kłaniam się nisko. Jesteście moimi bohaterami.