W ostatnią sobotę moja córka miała się bawić na studniówce. Niemal sto dni przed maturą. Ale balu nie było, co zresztą tegoroczni maturzyści wiedzą od ładnych kilku miesięcy.
Szkoły zamknięte, nauka tylko zdalna, kontakty koleżeńskie, choć podtrzymywane, na pewno nie takie same, jak wtedy, gdy młodzi codziennie mieli okazję być ze sobą. Oko w oko, a nie monitor w monitor. Dziwne czasy. Bardzo smutne. Trudna przyszłość przed tymi, którzy właśnie wchodzą w dorosłe życie. Ze swojej młodości pamiętam ten sam czas. Drzwi w moim domu się nie zamykały. Wymienialiśmy się notatkami, obgadywaliśmy kolejne działy z historii, jakieś ściągi też się razem pisało. Teraz młodzi mają komunikatory, telefony, laptopy. Piszą wiadomości, wysyłają snapy, oznaczają się na zdjęciach. Niby wszystko okej, ale żałuję, że właśnie w tym czasie mojej córce i jej rówieśnikom przyszło mierzyć się z egzaminem dojrzałości i dorastaniem.
Zresztą, czy tylko im należy współczuć? Czy tylko o nich trzeba się bać? Z niepokojem patrzę na to, co dzieje się w kwestii szczepień. Na swoje czekam ze spokojem, ale przyznam, że miałam wielką nadzieję, iż najbliżsi mi seniorzy dostaną swoją dawkę w rozsądnym czasie. Że do końca marca będą choć częściowo bezpieczni. I co? Można by się pokusić o stwierdzenie, że wyszło jak zawsze. Czyli niby coś się ruszyło, a jest wielka lipa. W naszej rodzinie tylko jedna seniorka załapała się na termin. Czeka z niecierpliwością na 12 lutego, wierząc, że będzie to pierwszy krok do jej bliższych relacji z nami. Ale ja boję się, że szczepionki nie dojadą, że terminy zaczną się przesuwać. I już na koniec. Przerażeniem napawają mnie kolejne informacje o zamknięciu gastronomii. Mam wśród właścicieli lokali wielu znajomych i wiem, jak dużo trudu kosztuje ich to trwanie w bezczynności. Podziwiam, bo nie wiem, czy sama dałabym radę siedzieć i czekać. To ogromny ciężar psychiczny, którego skutki my, jako społeczeństwo, będziemy odczuwać zapewne przez lata.