- Czemu się tak drzecie? Do domu idźcie! Tutaj się bawić nie można. Wynocha - takim tekstem starsza pani uraczyła wczoraj grupkę dzieci bawiących się na podwórku przed blokiem.
Nie dochodziła północ, nie było nawet 22. Dzieci bawiły się w chowanego późnym popołudniem. Biegały po kawałku zielonego placu zabaw. Piszczały, coś tam pokrzykiwały, zaklepywały tych odnalezionych. Jak to dzieci. Każdy z nas nim był. Każdy pamięta wakacyjny klimat i emocje, jakie towarzyszyły podwórkowym zabawom.
Każdy pamięta siebie, ale nie wszyscy są w stanie znieść „to darcia” pod swoim oknem. I mnie irytują nieziemsko. Tyle że nie krzyczące dzieciaki, tylko złośliwi, zgorzkniali dorośli próbujący udowodnić, że to oni są panami na podwórku.
Oni rządzą, bo przecież kupili mieszkanie, są na swoim i mogą decydować o tym, od której do której można bawić się na podwórku w berka, kiedy można wyjść z psem i gdzie zaparkować samochód. Nawet jeśli swojego auta nie posiadają, a właściciel psa skrzętnie zbiera kupę swojego pupila z trawnika. Zawsze można się do czegoś przyczepić, a potem tonem nieznoszącym sprzeciwu zwrócić uwagę, wychylając asekuracyjnie głowę zza firanki.
Tak, tak. Każde, no może prawie każde podwórko, ma swojego Stanisława Anioła. On czuwa nad wszystkim. Nad porządkiem w każdym jego wymiarze. Ma być od linijki. I tyle. Mnie takie klimaty mierzwią, ale nigdy nie narzekałam na blokową rzeczywistość. Przeszkadza Ci życie w blokowej komunie, zmień adres na wiejski. Po prostu. Chyba, że tam wkurzać cię będzie piejący kogut albo wiejskie zapachy po sąsiedzku (a znam takich delikwentów). Wszystkim, którzy mają problem z podwórkowymi okrzykami małolatów ten pomysł poddaję pod rozwagę. A i jeszcze jedno. Pamiętajcie, Wy też byliście kiedyś dziecmi. A te wrzeszczące dzisiaj pod Waszymi oknami małolaty kiedyś też będą stare. Taka kolej rzeczy. Lepiej się z nią pogodzić niż żyć w zgorzknieniu.