Jestem ciekawa, jak po ostatnim roku, oceniacie polską służbę zdrowia? Tak, wiem, dla wielu może być to pytanie retoryczne, bo dobrze nie było nigdy. Długie tygodnie oczekiwania na wizytę u specjalisty, wiele usług płatnych, mimo że każdego miesiąca odprowadzamy do systemu niemałe składki.
Pandemia obnażyła wszystko to, co w naszej polskiej służbie zdrowia najsłabsze. I żeby była jasność, nie oceniam źle medyków. A przynajmniej nie wszystkich, bo w tych trudnych miesiącach to oni stali na pierwszej linii frontu. Przynajmniej niektórzy, bo inni? No cóż, różnie z tym było. W kwietniu rejestrowałam jedną z bliskich osób na wizytę do internisty. Świadomie wybrałam teleporadę, bo chodziło tylko o wystawienie skierowania na RTG klatki piersiowej po przebytym covidzie. Wskazanego przez rejestrację dnia telefon nie zadzwonił. Nie zadzwonił dzień później. Nikt niczego nie wyprostował, więc ja postanowiłam sprawdzić, co się stało. Do dzisiaj nie wiem, bo nikt nie potrafił tego wytłumaczyć. Wybrałam więc kolejny termin i jakoś to przełknęłam. Może dlatego, że chodziło tylko o skierowanie. A co, jeśli pacjent czekałby na telefon lekarza, cierpiąc na coś poważnego? Wiem, że takich przykładów są setki, żeby nie powiedzieć, że tysiące. Że moja krótka opowieść to nic wielkiego. Jasne, to tylko przykład tego, jak nie powinna funkcjonować służba zdrowia, a jak – niestety – działa, mając w nosie, bardzo często osobę naprawdę potrzebującą, oczekującą na szybki, bezpośredni kontakt z lekarzem. Czy jest jakikolwiek spsób, by zmienić ten stan rzeczy? Nie wiem, nie jestem politykiem, nie decyduję, nie dzielę pieniędzy. Ale jestem pacjentem. Jestem mamą, żoną, córką, która boi się, że gdy komuś z bliskich potrzebna będzie natychmiastowa pomoc znów odbiję się od ściany. Po drugiej stronie słuchawki usłyszę, że wizyta możliwa jest za tydzień, czy dwa, że karetki pogotowia nie ma obecnie na terenie powiatu, że mam czekać. Paraliżuje mnie strach i poczucie, że nie mam na niego wpływu. ●