W Ukrainie zostawiły wszystko to, na co pracowały przez całe życie. Ale także swoich bliskich. Los rzucił je do Polski, do Oleśnicy. Tutaj żyją w oczekiwaniu na koniec wojny w swoim kraju. Zoja i Olga opowiedziały nam swoje wojenne losy.
Olgę Mirale wojna zastała w Kijowie, choć jej rodzinne miasto to Charków. – Nie miałam zamiaru wyjeżdżać z kraju, choć mąż bardzo się upierał, żebym uciekała na zachód. Tym bardziej że moje mieszkanie w Kijowie znajdowało się zaraz przy lotnisku. Do Charkowa wrócić już nie mogłam. Miasto było zamknięte, zaczęły się bombardowania – opowiada pani psycholog. – Drugiego dnia wojny moje koleżanki poprosiły mnie, bym pomogła im wyjechać z Ukrainy. Tylko ja dysponowałam samochodem i miałam prawo jazdy. Zgodziłam się. W stronę zachodniej granicy jechaliśmy bardzo długo. Mijałyśmy miasta, które po kolei były bombardowane. Godzinami stałyśmy w korkach, drżąc, czy wystarczy paliwa.
W Rawie Ruskiej pani Olga zamierzała zostawić koleżanki i wrócić do Kijowa. – Ale mąż kolejny raz przekonywał, że mam nie wracać, że Charków zbombardowany, nie wiadomo, jak będzie w Kijowie – opowiada Ukrainka. – Zdecydowałyśmy więc, że przekroczymy polską granicę. Dostałam informację, że córka kolegi mojego męża mieszka we Wrocławiu. Włączyłam GPS i ruszyłam w drogę. Na miejscu zastałam mnóstwo ludzi, znajomych z Charkowa. Powiedziałam do Tani, żeby się mną nie przejmowała, że ja pomieszkam przez kilka dni w samochodzie i zastanowię się, co dalej. Ale usłyszałam o hotelu Perła w Oleśnicy, że to tylko pół godziny drogi od Wrocławia i postanowiłam tutaj znaleźć lokum.
Od pierwszego dnia pobytu w naszym mieście pani Olga wiedziała, że chce pomagać, pracować, działać. – Ja się zakochałam w Polakach, zakochałam się w Oleśnicy, bo oleśniczanie to wspaniali ludzie – uśmiecha się Olga Mirale. – W Ukrainie miałam bardzo dobre życie. Kariera, biznes, pieniądze. To wszystko zostawiłam. To ja całe życie pomagałam ludziom, a teraz mnie ludzie pomogli. Drugiego dnia wojny miałam zablokowaną kartę bankową. Zostałam bez pieniędzy, bo nagle okazało się, że nic nie mogę kupić. Nie miałam podstawowych rzeczy, jedzenia, mieszkania i Polacy mi to dali.
W Oleśnicy mieszka także pani Zoja Bokhniuk z 9-letnią córeczką. – Do ostatniego dnia nie wierzyłam, że ta wojna wybuchnie. Niczego nie gromadziłam, nie pakowałam się – mówi. – Pierwsze dni, bombardowania to był wielki szok. Potem człowiek zaczął się przyzwyczajać. Jednego dnia myślisz, byle tylko twój dom przetrwał, kolejnego, żeby tylko przeżyć. Teraz odliczamy dni do końca, wierząc, że wszystko to, co zrujnowała wojna, zostanie odbudowane.
W pierwszych dniach rodzina pani Zoi mieszkająca w okolicach Buczy i Histomela chroniła się w metrze. – Z czasem przestaliśmy uciekać do metra i chroniliśmy się w korytarzach mieszkania. Tak nam mijał dzień za dniem, ale wszystko zmieniło się, gdy bomba uderzyła w dom sąsiadujący z naszym. 15 marca zapadła decyzja, że uciekamy. Miałyśmy z córką pół godziny na spakowanie się. I do końca nie było pewności, czy uda nam się wydostać z miasta.
Pani Zoja przekroczyła granicę pieszo. – Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Podobnie jak Ola, w Ukrainie zostawiłam wszystko, wszystko, co miałam. Wstydziłam się tego, że tutaj, nagle, muszę prosić o pomoc – mówi. – Jestem oczarowana Polakami, tym, jak nas wspierają. Córka chodzi do szkoły i jest nią zachwycona. Uczymy się polskiego. Ja zaczęłam gotować i mam dużo zleceń. Cieszę się, że mam zajęcie.
Pani Olga jest psychologiem. Obecnie pracuje w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Oleśnicy jako pomoc psychologiczna. Pomaga swoim rodakom odnaleźć się w trudnej sytuacji. – Wszyscy bardzo tęsknimy. Dzieci, młodzież, dorośli. Bywają dni, że człowiek myśli – pakuję się i wracam. Ale potem pojawia się refleksja. Czy mam gdzie wrócić? Czy mój dom jeszcze stoi – mówi nasza rozmówczyni. – Były marzenia, mieliśmy wszystko, a nagle nasze życie się zatrzymało. Czekasz, kiedy to się skończysz, cały czas śledzisz informacje w telefonie i przychodzi moment, kiedy zastanawiasz się, co dalej.
– To jest życie w zawieszeniu – mówi Olga. – Małe dzieci radzą sobie z tym lepiej, ale młodzież już mniej. Oni widzą w internecie, co się dzieje w ich kraju Rozmawiam z nimi, staram się przekonać, że to oni są naszą przyszłością. Jestem skłonna im pomóc we wszystkim, czego potrzebują, ale oni muszą się otworzyć, muszą chcieć.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że w dużo lepszej kondycji psychicznej są osoby mieszkające w dużych punktach np. w salach gimnastycznych. – Oni ze sobą rozmawiają, pomagają, angażują się – mówi. – Wbrew pozorom gorzej jest z tymi, którzy mieszkają sami. Jeśli nie mają zajęcia, nie szukają go, stają się coraz bardziej zamknięci i przygnębieni.
Alina Huz od pięciu lat mieszka w Polsce. Niemal od chwili wybuchu wojny wspiera swoich rodaków, przede wszystkim tych, którzy dotarli do Oleśnicy. – Zdecydowałam, że trzeba działać – mówi. – Z dnia na dzień na naszej grupie na Facebooku pojawiało się coraz więcej ludzi. Potrzebne im były informacje, co i jak załatwiać. Zaczęłam publikować dokumenty, wnioski. Pomogły mi panie z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, gdzie w ramach studiów magisterskich mam praktyki. I ja, i mój mąż staramy się wspierać wszystkich, którzy tego potrzebują. Nawet jeśli ja czegoś nie wiem, pytam, kieruję do innych osób.
Pani Alina bardzo dziękuje oleśniczanom za wsparcie i prosi o dalszą pomoc. – Wiem, że wszystkim jest ciężko, ale bardzo proszę, nie zapominajcie o uchodźcach. Oni nie przyjechali tutaj z własnej woli – mówi.
Za ogromne wsparcie dziękują także panie Olga i Zoja. – Oleśniczanie opiekują się nam tak, jak matka dzieckiem – mówią wzruszone.