To niezwykła, chwytająca za serce historia, której bohaterki jeszcze kilka tygodni temu nie miały pojęcia o swoim istnieniu. Dzisiaj są dla siebie wsparciem w trudnych chwilach związanych z walką z nowotworem piersi.
Jadwiga Mika wspomina diagnozę, którą usłyszała niewiele ponad rok temu. – Wyczułam guzek w piersi i od razu umówiłam się na wizytę do lekarza, a ten nie pozostawił złudzeń, że to nowotwór złośliwy – opowiada oleśnicka fryzjerka, dodając, że zamiast załamania przyszła refleksja, że nie ma czasu na chorobę, bo pracuje, właśnie otwiera swój drugi salon. – Ten rak nie był po prostu w moim planie – śmieje się dzisiaj.
Walkę o powrót do zdrowia toczyła wraz z lekarzami z wrocławskiego szpitala przy ul. Hirszfelda. To tam przeszła chemioterapię, tam była operowana. Tam usunięto jej pierś i wstawiono implant. To pod opieką tych lekarzy pozostaje w dalszym ciągu, choć od wielu miesięcy aktywnie pracuje i żyje.
– Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie nie mogłyśmy z córką usiedzieć na miejscu – opowiada oleśniczanka. – 9 marca wieczorem pojechałyśmy na dworzec do Wrocławia z myślą, że przyjmę pod swój dach jakąś małą rodzinę, że podzielę się z nimi tym, co mam.
To tam Jadwiga Mika spotkała Tatianę, Ukrainę z Żytomierza. – Była z synem, który przypominał mi wnuka – opowiada. – Zagadnęłam ją o to, czy chciałaby pojechać do Oleśnicy, do mojego domu. Najpierw zaprotestowała, upierając się, że musi koniecznie pozostać we Wrocławiu. Dopiero podczas rozmowy okazało się, że jest chora, że musi rozpocząć walkę z nowotworem piersi i miała na kartce zapisany adres wrocławskiego szpitala. Gdy to usłyszałam nie miałam już wątpliwości, że musi wraz z synem zamieszkać u mnie. Że ze wszystkim jej pomogę, pokieruję.
O wyniku biopsji Tatiana dowiedziała się 23 lutego. – Dzień przed wybuchem wojny – kręci głową z niedowierzaniem. – W tę noc nie mogłam zasnąć, bo cały czas myślałam nowotworze. Obudził mnie huk i informacja o tym, że Rosja rozpoczyna operację specjalną w Ukrainie – mówi.
Już następnego dnia kobieta wiedziała, że ciężko jej będzie rozpocząć leczenie w swoim mieście, w kraju. – Wszędzie odbijałam się od ściany – mówi. – Gabinety, laboratoria. Wszystko było zamykane. Wszędzie rozkładano ręce, tłumacząc, że przecież mamy wojnę. Musiałam się ratować, musiałam wyjechać tam, gdzie stosunkowo szybko ktoś będzie mógł mi pomóc.
Gdyby nie choroba pozostałaby w Ukrainie. – Mogłabym pomóc – mówi. – Firma mojego męża nie działa, ale on pomaga, jest kierowcą. Dla mnie też coś by się znalazło.
Dzisiaj obie panie są pacjentkami wrocławskiej poradni chorób onkologicznych. – Byłyśmy już razem na wizycie, teraz czekamy na termin operacji dla Tani – mówi Jadwiga Mika, która cieszy się, że w ten sposób może pomóc. – Na pewno jest nam łatwiej. Ja już tę drogę przeszłam. Wiem, jakie uczucia towarzyszą podczas tej choroby. Jestem i będę wsparciem dla Tani – uśmiecha się.