Zofia i Dariusz Maściukowie ze Zbytowej ze łzami w oczach mówią o tym, co spotkało ich kilka dni temu. Przyznają jednak, że pożar ich domu uzmysłowił im, iż dobro wraca, a prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Kiedy w domu Maściuków wybuchł pożar w środku był tylko pan Dariusz. – To była niedziela, żona z córkami pojechały do kina, ja zostałem sam – opowiada mieszkaniec Zbytowej. – To był normalny dzień. Zająłem się zwierzętami, napaliłem w piecu, wypiłem kawę i położyłem się przed telewizorem. W życiu bym nie przypuszczał, że dojdzie do takiej tragedii.
To, że jest nadal wśród żywych pan Dariusz zawdzięcza sąsiadowi. – To on wbiegł do domu i zaczął krzyczeć, że się pali – mówi nasz rozmówca. – Ja przysnąłem przed telewizorem i pewnie bym się już nie obudził, gdyby nie on.
Budynek zajął się ogniem od kotłowni. Pożar strawił dach, a to, czego nie zniszczył, dopełniła woda. – Kiedy wyszłyśmy z córkami z kina odebrałam telefon od jednego z naszych strażaków ze Zbytowej. Pytał, gdzie jesteśmy. Oni byli przekonani, że zostałyśmy w środku, w domu – mówi ze łzami w oczach pani Zofia. – Pewnie, gdyby ogień pojawił się w nocy nikt z nas nie wyszedłby z tego żywy.
Maściukowie stracili dobytek całego życia. Teraz mieszkają po sąsiedzku u mamy i siostry pana Dariusza. – Ciężko się patrzy, jak na twoich oczach niszczeje wszystko, na co człowiek pracował, co zrobił własnymi rękami – mówi pan Dariusz, który sam, kilkanaście lat temu, zadbał o dom dla swojej rodziny.
Oboje przyznają jednak, że są bardzo zbudowani tym, jak wiele osób im pomaga. – To sąsiedzi, dalsi, bliżsi. Niektórym my wcześniej pomogliśmy, teraz oni przyszli zapytać, co „na już” nam potrzeba – mówi pani Zofia. – Warto być dobrym. Teraz mam dowód na to, że dobro wraca.
Firmy i osoby prywatne przywożą Maściukom materiały budowlane, pomagają w uporządkowaniu pogorzeliska. W piątek do późna pracowali, by przykryć budynek dachem.
Nasi rozmówcy chcieliby wrócić do swojego domu. – Mam nadzieję, że za trzy, cztery miesiące się uda, choć potrzeb jest dużo, bo nie mamy nic – mówi pani Zofia, która podkreśla jednak, że największym szczęściem w tragedii, która dotknęła jej rodzinę jest fakt, że są cali i zdrowi. – Mąż był podtruty dymem, ma poparzone ręce, twarz, ale na szczęście wszystko jest już dobrze – mówi. – Nadal mocno przeżywamy, bo oprócz typowego wyposażenia, straciliśmy w ogniu wszystkie pamiątki. Najważniejsze jednak, że mamy siebie i tylu życzliwych ludzi wokół. Dzięki nim staniemy na nogi.