Sezon ogórkowy w pełni, więc życie wkroczyło w inny, spowolniony rytm. Mam zresztą wrażenie, że niektórzy tkwią w nim od powyborczej ciszy.
Ten rok jest bardzo specyficzny. Rozpoczęła go kampania wyborcza do samorządów, która zdominowała życie społeczne w naszych gminach od stycznia do maja. Wszystko kręciło się wokół polityki, a kandydaci, niczym piskorze, wili się, by przekonać mieszkańców, że są dla nich najlepszych wyborem. Gdzież ich nie było? Na rajdach, festynach, zbiórkach, otwarciach. Wszędzie z zainteresowaniem słuchali wywodów mieszkańców, obiecując realizację obietnic i rozwiązywanie problemów. Pełni ich było „na mieście”, w mediach społecznościowych, na portalach, w gazetach.
A potem nastała cisza. Najpierw ta wyborcza, a potem ta już po wyborach. Ci, którzy mandatów nie zdobyli z podkulonym ogonem wrócili do wcześniejszych obowiązków. Jedni z przekonaniem, że w 2029 roku pokażą na co ich stać, inni pytając samych siebie: po co im to było i nigdy więcej. Ciszej zrobiło się też o tych, którzy władzę zdobyli. Tak, wiem, wiem. Jest lato, są wakacje, czas urlopów, ale mam nieodparte wrażenie, że wielu tak jakby skrzydełka opadły. A może raczej przyszła refleksja, że teraz, na razie to „ja nic nie muszę”. Nie można generalizować, ale przyznajecie sami: jakoś mniej aktywne to nasze towarzystwo radnych, gdy kurz wyborczy opadł. Nikt już nie fotografuje się z bezdomnymi zwierzętami, nie gotuje dla społecznej lodówki, nie biega, nie jeździ na rowerze wraz z całą rzeszą mieszkańców.
Czy mi tego brakuje? Nie, ale chciałabym wierzyć, że te wszystkie kampanijne sztuczki przełożą się na prawdziwe, skuteczne działania ludzi, którym powierzyliśmy zarządzanie naszymi gminami. Że za 5 lat staną przed nami i patrząc prosto w oczy będą mogli rozliczyć się z tego, co się udało, a czego nie udało się zrealizować.