Jasno wypowiada swoje opinie, stawia odważne tezy, które mogą budzić kontrowersje i nie boi się bronić swojego zdania. Zapraszamy do lektury rozmowy z ginekolożką oleśnickiego szpitala Gizelą Jagielską.
Nie robimy niczego, co jest niewłaściwe ze względów medycznych czy prawnych. Wszystkie te zabiegi, które tak oburzają działaczy Fundacji, znajdują się w koszyku świadczeń Narodowego Funduszu Zdrowia. Mamy na nie podpisany kontrakt i jesteśmy zobowiązani je wykonywać. Mnie osobiście te protesty nie rażą, nie zwracam na nie uwagi. Wiem jednak, że jest to poważny problem dla naszych pacjentek. Niektóre trafiają na oddział z zagrożonymi ciążami, inne mając świadomość, że urodzą chore dziecko. To naprawdę nie jest właściwe miejsce na takie demonstracje.
Obecnie nie. Sądy nie widzą w tych demonstracjach nic złego, więc pewnie nic się w tej kwestii nie zmieni.
Absolutnie nie wykorzystujemy tego zapisu. Zaświadczenie od psychiatry ma takie samo znaczenie jak zaświadczenie wydane przez każdego innego lekarza. Jeśli specjalista pisze, że pacjentka nosi dziecko z wadami uniemożliwiającymi mu przeżycie po porodzie, że płód jest bardzo mocno uszkodzony, a ona sama w stanie psychicznym wskazującym na to, że może popełnić samobójstwo, że ciąża zagraża jej życiu, to jest to dokładne zacytowanie przepisu prawa.
Nie mam powodu, by się do tego nie przychylić. Czy ktoś zastanowił się, co by się stało, gdybym odmówiła aborcji, a po wyjściu z oddziału, pacjentka targnęłaby się na swoje życie? Kto by za to odpowiadał? Ja, a nie panowie z fundacji. Zresztą trafiają do nas nie tylko pacjentki z zaświadczeniami od psychiatrów. Ostatnio wykonywaliśmy też aborcje ze względu m.in. na zalecenia kariologiczne czy położnicze.
Oczywiście. Siedem lat temu pracowałam na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, prowadziliśmy też z mężem dużą przychodnię. To wtedy zgłosił się do nas były dyrektor szpitala w Oleśnicy, doktor Rogalski, proponując, żebyśmy przyjechali zobaczyć oddział. W tym samym czasie mieliśmy też propozycję ze szpitala w Brzegu. Pamiętam, że tam pojechaliśmy w pierwszej kolejności, ale ostatecznie postawiliśmy oboje na Oleśnicę. Przyznaję, że przyjęto nas tutaj chłodno, ale wraz z upływem czasu i pojawieniem się nowych członków zespołu, w tym także neonatologów, sytuacja się wykrystalizowała.
Na zmianę postrzegania tego, jak ma wyglądać położnictwo, opieka położnych, także na porody fizjologiczne, a nie cesarskie cięcia. W kolejnych latach to się zmieniało. Zmienił się też stopień referencyjności, dzięki czemu mogliśmy utworzyć oddział intensywnej terapii.
Dzisiaj jesteśmy w momencie, w którym musimy wypracowywać sobie optymalną liczbę porodów, którą jesteśmy w stanie obsłużyć. Oceniam ją na 2000-2100 w ciągu roku, bo takie są możliwości naszego oddziału. Ostatnie dwa lata były bardzo trudne, bo ta liczba oscylowała wokół 2500, co w odniesieniu do miejsca, jakim dysponuje nasz oddział, jest bardzo trudne. Powiedziałabym nawet, że traci się na jakości.
Bo to nie jest nasza rola, żeby utrzymywać cały szpital. Musimy przyjmować tyle porodów, żebyśmy byli w stanie normalnie pracować i żeby pacjentki były zadowolone. Leżenie w niewielkich salach w cztery osoby, przy jednej łazience na cały oddział położniczy, to nie są dobre warunki. Obecnie mamy wiele pacjentek, które całymi tygodniami pozostają u nas wraz ze swoimi wcześnie urodzonymi dziećmi. Dla nich nasze warunki sanitarne stają się problemem, dlatego docelowo muszą się one zmienić.
Z pewnością i u nas zrobiłoby się luźniej, bo założenie było takie, że w nowym bloku działałaby chirurgia, ortopedia, ginekologia, a na naszym oddziale zyskalibyśmy miejsce na nowe sale, nowe sanitariaty, choćby jeden na dwie sale.
Kiedy zaczynaliśmy pracę w Oleśnicy z siedmiuset porodów aż 70 procent kończyło się cesarskim cięciem. To była zatrważająca liczba. Obecnie doszliśmy do 25 procent, co przy funkcjonującym u nas oddziale intensywnej terapii noworodka jest bardzo satysfakcjonującym wynikiem.
A dlaczego stawiamy na naturalne rozwiązanie ciąży? Dlatego, że robienie cesarskiego cięcia bez wskazań medycznych, zwłaszcza przy pierwszym porodzie, jest krzywdą i dla kobiety, i dla dziecka. Dzieci z cięć cesarskich są obarczone mniejszym lub większym ryzykiem zaburzeń sensorycznych, mają zmienioną florę jelitową, bo pierwsza flora, jaką nabywają to są nasze ręce, a nie kanał rodny kobiety. Nie odbywa się więc to tak, jak zaplanowana natura. Oczywiście, jeśli jest powód ku temu, by cesarskie cięcie przeprowadzić, to jak najbardziej trzeba je wykonać, bo jest to zabieg ratujący zdrowie i życie mamy, i dziecka.
Trzeba jednak pamiętać o wszystkich powikłaniach. Niedawno trafiła do nas pacjentka z ciążą w tzw. bliźnie cesarskiej. To jest potencjalny stan zagrożenia życia kobiety, ponieważ dziecko nie rozwija się w macicy tylko w tej bliźnie. Pacjentka została operowana, uratowaliśmy też jej macicę, ale gdyby poczekała tydzień lub dwa, to mogłoby się skończyć jej śmiercią. Wystarczy, by trafiłaby z krwawieniem na dyżur, na którym byłby jeden czy dwóch lekarzy. Byłoby duże ryzyko śmierci na stole operacyjnym. Teraz byliśmy przygotowani, mieliśmy zabezpieczoną krew.
Bardzo dużą winę ponosimy my, lekarze. Wiele moich kolegów i koleżanek przekonuje pacjentki, że cesarskie cięcie, bez względu na okoliczności, to najlepsze, bezproblemowe rozwiązanie. To jest tragiczne podejście. Na zachodzie cesarka jest realizowana na życzenie, ale tam korzysta z niej 30 procent kobiet. Bo lekarze mówią o zagrożeniach, edukują swoje pacjentki.
Ginekologia na pewno. Robimy pełen zakres zabiegów, wiele z nich wykonujemy metodą laparoskopową. Rezydenci chcą się u nas szkolić, co nie jest normą w wielu większych szpitalach.
Każdy zrozumiał tę wypowiedź tak, jak chciał ją zrozumieć. Dostałam wiele prywatnych wiadomości, także od lekarzy, chwalących to, co napisałam.
Zdecydowanie tak. Nadal uważam, że trzeba mówić o otyłości, a nie robić z niej temat tabu. Nadmierny kult body positive jest zły. Złe jest przekonywanie, że otyłość jest normalna, choć oczywiście ma ona różne podłoża. Gdy przychodzi do mnie kobieta ciężarna, która pali papierosy, to wpisuję jej w kartę nikotynizm. Gdy trafia do mnie pacjentka z BMI 40 to wpisuję otyłość i mówię, że to nie jest zdrowie ani dla niej, ani dla dziecka. Oczywiście, osoby otyłe mogą akceptować swoje ciało, ale lekarze nie powinni utwierdzać ich w przekonaniu, że to jest zdrowe i że tak powinno być.
Pracuję najlepiej jak potrafię, lubię swój zawód i jestem usatysfakcjonowana tym, co robię, dlatego czy to hejt, czy wypowiedzi niektórych mediów nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia. Kto, jak mnie ocenia to jego sprawa, nie moja. Współdziałam z wieloma organizacjami i uznanymi fundacjami. Żadna z nich nie chciałaby ze mną współpracować, gdybym działała nie na rzecz kobiet, a przeciwko nim.