Iwona Pasternak: na sali porodowej czasem muszę być mamą, przyjaciółką i psychologiem

Zawód położnej, który Pani uprawia to życiowy zbieg okoliczności, czy przemyślana decyzja?
Zdecydowanie przemyślana, bo odkąd pamiętam zawsze marzyłam o tym, żeby pracować w służbie zdrowia. Moja mama wspomina, że już jako mała dziewczynka robiłam w domu czepek i opiekowałam się siostrą, która była moją pacjentką (śmiech). Pamiętam też, kiedy zainspirowałam się do pracy położnej. Kiedyś odwiedziłam w Szczecinie ciocię, która miała w swojej biblioteczce książki o porodzie. Wtedy chyba po raz pierwszy pomyślałam, że to jest właśnie to. Rodzice nie byli szczęśliwi, bo im marzyło się, że skończę germanistykę. Ale ja dopięłam swego i po maturze w I Liceum Ogólnokształcącym w Oleśnicy poszłam na 2,5-letnie studium zawodowe dla przyszłych położnych. No a później to już się potoczyło. Trafiłam do szpitala klinicznego numer 1 we Wrocławiu, gdzie krótko pracowałam z wcześniakami, a potem przeszłam na salę porodową.
Pamięta Pani pierwszy poród, który odebrała Pani samodzielnie?
Oczywiście. To było w 1994 roku, to była dziewczynka urodzona na trzecim boksie w sali porodowej, ważyła 3,5 kg i była trzecim dzieckiem w rodzinie. Przyjęłam ten poród ze wspaniałą panią oddziałową, wykształconą jeszcze w szkole lwowskiej położonych, której bardzo wiele zawdzięczam. Miała wszystkie te cechy charakteru, którymi powinna mieć dobra położna.
Czyli jakie?
Położna musi być przede wszystkim empatyczna i posiadać wiedzę, bo doświadczenie, wiadomo, zdobywa się z czasem. Pamiętam, że zostałam wtedy przez moją oddziałową pochwalona, co jeszcze utwierdziło mnie w przekonaniu, że dokonałam dobrego wyboru.
Czy stres, który Pani zapewne wtedy odczuwała, towarzyszy Pani także teraz, po ponad 30 latach pracy?
Zważywszy na to, jakie doświadczenie zdobyłem przez te lata to nie. Nie jest to już taki stres, jak wtedy, gdy zaczynałam moją drogę zawodową. Każdy kolejny poród dodaje pewności, choć oczywiście, towarzyszą mu emocje, bo przecież chodzi o to, żeby urodziło się zdrowe dziecko, żeby mama miała jak najmniej traumy, żeby rodzice byli szczęśliwi. Porodowi towarzyszą niezwykłe emocje i nawet ja potrafię uronić łezkę. I w tych chwilach radości, i smutku, bo i one, choć na szczęście rzadko, ale się zdarzają. Położna musi być psychologiem, czasem mamą, przyjaciółką. Pacjentki takie podejście bardzo doceniają. Później mówią o tym, dziękują. Wiele razy zdarzyło mi się, że spotykałam je po latach, czasem na ulicy i zawsze były to niezwykle miłe, wzruszające rozmowy.
Ilu dzieciom Iwona Pasternak pomogła przyjść na świat?
Myślę, że byłoby to już niewielkie miasteczko (uśmiech), takie około 10 tysięcy mieszkańców. Co ciekawe, przyjęłam już dwa porody od dziewczynki, dziś dorosłej kobiety, którą sama witałam na świecie. Mam też pacjentkę, która wracała do mnie aż pięć razy. Przyjęłam wszystkie jej porody, a ona żartuje, że jestem drugą mamą jej dzieci. No i przyjęłam wreszcie poród jednego z moich wnuków, od córki, która nota bene sama jest od kilku lat położną.

Zaczynała pani pracę w latach dziewięćdziesiątych. W położnictwie, w samym postrzeganiu porodu nastąpił w tym czasie ogromny przeskok…
Zmieniło się bardzo dużo. Mam wrażenie, że panie, które teraz rodzą nie odnalazłyby się w tamtej rzeczywistości, kiedy kobieta trafiała na oddział, była przebierana w szpitalną odzież i kładziona na łóżko, na którym miała na komendę urodzić dziecko. Zmieniło się spojrzenie na poród, który zaczęto traktować holistycznie. Poza tym kobiety są bardziej świadome i wyedukowane, a panowie, którzy są czynnymi uczestnikami porodu nie tylko wiedzą o nim bardzo dużo, ale są też bardzo pomocni. Zdarzały mi się też porody z mamami czy teściowymi rodzących i od nich słyszałam wiele razy, że poród dziś, a ten, którego one same doświadczyły są nie do porównania. Poczynając od wystroju sal po te, że rodząca może rodzić w takiej pozycji, w jakiej chce, że ktoś może z nią być, trzymać za rękę, wymasować.
Zatrzymajmy się na chwilę przy obecności ojca przy porodzie. Co tutaj zmieniło się w Pani odczuciu najbardziej?
Jakieś 15-18 lat temu panowie pojawiali się na salach porodowych sporadycznie. Dzisiaj niemal zawsze towarzyszą swoim partnerkom, mając przy tym wiedzę, jak wygląda poród, jakie są jego etapy, jak mogą wesprzeć kobietę. Dla położnej to wsparcie też jest bardzo cenne. Panowie są w moim odczuciu takim łącznikiem między rodzącą a położną, bo to oni wiedzą, jak zachowuje się kobieta w bólu i te cenne informacje nam przekazują.
Czyli, mimo bólu, który towarzyszy kobiecie, poród to najpiękniejszy moment w życiu kobiety?
Tak, jeśli wraz z partnerem mentalnie się do tego przygotują. Poród to niesamowite wydarzenie, a duży wpływ na takie jego postrzeganie ma edukacja.
Odbierała pani porody w warunkach domowych?
Tak, przez 10 lat, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam ze względu na czas. Faktem jest jednak, że pomogłam wielu dzieciom przyjść na świat w warunkach domowych. Z tamtego czasu w pamięci zapadła mi pacjentka, która niedługo przed rozwiązaniem przeprowadziła się w góry, za Stronie Śląskie. Uznałyśmy, że będzie szukała innej położnej, bo ja byłam zwyczajnie za daleko. Którejś nocy zadzwonił mój telefon. To był mąż tej pacjentki, który błagał, żebym przyjechała, bo żona rodzi i czeka na mnie. Chciał nawet po mnie przyjechać, ale ostatecznie to mój mąż usiadł za kierownicę i zawiózł mnie na ten przysłowiowy koniec świata. Kiedy dotarłam na miejsce kobieta miała już rozwarcie na 7 centymetrów, ale – jak usłyszałam – czekała na mnie, by urodzić. Urodziła pięknie, wspaniałe i zdrowe dziecko. To był jeden z najpiękniejszych porodów, jakie przyjęłam. Do dziś pamiętam tamte emocje i zapach kawy, który parzył dla mnie tej nocy świeżo upieczony tata. Przyjmowałam też poród w Portugalii, bo tam chciała urodzić swoje dziecko inna moja pacjentka. Wyjechaliśmy razem i razem czekaliśmy na przyjście dziecka na świat. To był piękny czas i piękny poród w niezwykłym miejscu (uśmiech).

Kilka lat temu zdecydowała się Pani na odejście z wrocławskiego szpitala i pracę na oleśnickim oddziale. Co Panią do tego przekonało?
Trzeba by zapytać raczej „kto”. Byli to państwo Jagielscy, którzy prowadzili już oddział ginekologiczno-położniczy w Oleśnicy. To oni postawili na samodzielność zawodu położnej, zaufali nam i obiecali współpracę. Postawili na naprawdę wysoki poziom opieki okołoporodowej, która w większości szpitali w Polsce kuleje. W większości, ale nie w Oleśnicy, dlatego nasz oddział ma tak dobre opinie i takie ilości porodów. W ubiegłym roku prawie 1600, w tym roku już 200.
Skąd trafiają do Was pacjentki? Bo sam powiat oleśnicki to przecież tylko ułamek.
Z Wrocławia, Krakowa, czy z Poznania, skąd przyjechała do mnie niedawno pacjentka z ciążą bliźniaczą. Proszę sobie wyobrazić, że żaden szpital nie chciał jej tam przyjąć. To znaczy chciał, ale tylko pod warunkiem wykonania cesarskiego cięcia. Znalazła Oleśnicę, zadzwoniła, przyjechała do nas i u nas urodziła dwie piękne, zdrowe dziewczynki. Podkreślę raz jeszcze, że doktor Jagielska zrobiła wszystko, by stworzyć w Oleśnicy miejsce przyjazne dla kobiety. Ja jestem jej bardzo wdzięczna za to, że zaprosiła mnie i moją koleżankę Kasię Hołyńską do stworzenia zespołu w Oleśnicy.
Co jeszcze składa się na wyjątkowość oddziału w Oleśnicy?
Oferowanie pacjentce wszystkich dostępnych metod łagodzenia bólu, różnorodność prowadzenia porodu, profesjonalna opieka położnych i lekarzy. To, że mamy szkołę rodzenia, w której zajęcia odbywają się online, dni otwarte, podczas których można poznać oddział. Wreszcie, że powstały sale rodzinne, w których partner może przebywać z kobietą w pierwszych godzinach życia dziecka.
Czy, gdyby raz jeszcze miała Pani wybór, by zdecydować, co będzie robić, postawiłaby Pani na położnictwo.
Nie wyobrażam sobie innej pracy. To piękny zawód, który jest też moją ogromną pasją. Już martwię się, co będę robić, gdy przyjdzie czas, by odejść na emeryturę (uśmiech).