– Wszystko zaczęło się na początku zeszłorocznych wakacji. Drętwienie prawej strony ciała zaprowadziło syna na spacer po gabinetach lekarskich. Ostatecznie trafił do neurochirurga, który zalecił rezonans głowy. Jego wynik zmiótł nas z powierzchni ziemi. W mózgu Brajana pojawiło się coś okropnego i nikt nie wiedział, co z tym dalej zrobić. Trafiliśmy na oddział, gdzie podawano mu kroplówki na trzy różne choroby. Od lekarzy usłyszeliśmy, że nie potrafią pomóc synowi i mamy szukać ratunku w Bydgoszczy – relacjonuje kobieta. – Tam wykonano biopsję, dzięki czemu poznaliśmy złoczyńcę. Nieoperacyjny glejak pnia mózgu II stopnia złośliwości… Wszystko się zawaliło. W całym tym szoku zaczęliśmy szukać informacji w Internecie i zdecydowaliśmy się na ośrodek w Gliwicach. Sposobem na walkę z guzem miała być radioterapia połączona z chemią. Niestety… Leczenie, zamiast pomóc, przyniosło więcej szkód i kłopotów. Radioterapię przerwano po 4 tygodniach, z Brajanem było coraz gorzej…
Choroba odbierała Brajanowi wszystko krok po kroku. Umiejętności, samodzielność, kondycję do życia. – Serce się krajało w pół na widok 25-letniego silnego chłopaka, który z dnia na dzień stawał się wrakiem człowieka. Toczyliśmy się w dół, po równi pochyłej, syn gasł w oczach. Kolejne konsultacje i próby leczenia nie przynosiły żadnych rezultatów. Według wszelkich znaków na ziemi i niebie rozpoczęło się końcowe odliczanie – mówi Dorota Peszka. – Nie da się pogodzić z odejściem swojego syna, nieważne ile miałby lat. To dzieci powinny chować rodziców, nie odwrotnie. Brajan ma cudowną narzeczoną, która czuwa przy nim każdego dnia, pomagając nam w opiece. Musiałam zwolnić się z pracy, bo syn nie wstaje już z łóżka i wymaga wsparcia we wszystkim przez 24 godziny na dobę. Została nam jedna, ostatnia deska ratunku.
Pani Dorota podkreśla, że rodzina spędziła dużo czasu na poszukiwaniu pomocy. – Żeby nie siedzieć z założonymi rękoma i mieć poczucie, że zrobiło się wszystko, dla ocalenia Brajana. Światło świeci z daleka, z kliniki w Monterrey w Meksyku. Tamtejsi specjaliści chcą leczyć syna immunoterapią oraz podawać chemię bezpośrednio do guza. Oni jako jedyni dali nam iskierkę nadziei i będziemy się jej trzymać do samego końca. Nikt inny nam już nie został…- mówi.