Szyje suknie wieczorowe, ślubne i wizytowe, a krawiectwo to jej wielka pasja i praca jednocześnie. Praca, którą pandemia koronawirusa wyhamowała niemal do zero.
Krawieckiego bakcyla Anna Jankowska złapała jeszcze jako mała dziewczynka. – Moja babcia była krawcową, więc siłą rzeczy moje życie kręciło się wokół materiałów i maszyny do szycia – opowiada oleśniczanka. – Kiedy więc, po szkole podstawowej, musiałam dokonać wyboru ten mógł być tylko jeden – technikum włókienniczo-odzieżowe o specjalności krawiectwo lekkie, które miało mi otworzyć furtkę do pracy w ukochanym zawodzie.
Po skończeniu szkoły pani Anna rozpoczęła pierwszą pracę. – To była duża szwalnia, w której każda krawcowa miała swoje miejsce i swoją tzw. operację, którą wykonywała. Każdego dnia tę samą – opowiada oleśniczanka. – Wiedziałam, że to nie jest to, że taki rodzaj krawiectwa nie daje mi satysfakcji.
I wtedy przyszła praca w salonie sukien ślubnych. – I to był strzał w dziesiątkę. Tam wreszcie poczułam się na właściwym miejscu – opowiada, przyznając, że gdy po kilku latach musiała się rozstać z salonem było to dla niej bardzo trudne. – Rozpoczęły się roszady, a że ja byłam najmłodsza to właśnie mnie podziękowano – wspomina, wracając też pamięcią do swojej pierwszej wizyty w urzędzie pracy. – Pamiętam, że pani urzędniczka, która wcześniej była moją klientką zapytała, dlaczego nie otworzę swojej firmy, przecież mam fach w ręku – opowiada Anna Jankowska. – Był strach, były obawy, czy podołam, ale podjęłam decyzję, że ruszam i zaczynam pracę na własną rękę.
Z uśmiechem wspomina pierwsze kilkanaście miesięcy, gdy jej pracownia krawiecka mieściła się w mieszkaniu. – Na 50 metrach kwadratowych rodzina, moja praca i klientki, które musiały gdzieś mierzyć szyte dla nich stroje – opowiada. – Mąż długo był bardzo cierpliwy, ale w końcu stwierdził, że czas najwyższy, żebym poszukała lokalu i pracowała poza domem.
Osiem lat temu pani Anna wynajęła lokal przy ul. Kochanowskiego, w budynku Spółdzielni Mieszkaniowej Zacisze. – I do wiosny ubiegłego roku był to dla mnie najpiękniejszy zawodowo czas – przyznaje. – Jeszcze lato i wczesna jesień pozwoliły się utrzymać, ale od listopada jest bardzo źle. Nie ma wesel, imprez karnawałowych, nie będzie studniówek i półmetków, więc nie szyję praktycznie nic. Siedzę i czekam aż to wszystko się skończy. Jeszcze wierzę, że uda mi się utrzymać firmę, że nie będę musiała zamykać pracowni.
Pomysł na przetrwanie to kursy krawieckie. – Ogłosiłam to na facebooku i zgłosiły się dwie pierwsze panie – uśmiecha się Anna Jankowska. – To moje klientki, które – jak mówią – od zawsze chciały nauczyć się szycia.
Kurs u pani Anny to indywidualne spotkania w pracowni. – Zachowujemy wszelkie zasady reżimu sanitarnego – zapewnia właścicielka Korrin. – Na spotkaniach uczymy się podstaw obsługi maszyny i szycia. Chcę, żeby panie, które ukończą kurs umiały uszyć na przykład poszewkę na poduszkę, może spódniczkę dla córki lub wnuczki, przeszyć coś prostego dla domowników. Chętnie podzielę się swoją wiedzą, mając też nadzieję, że w ten sposób przetrwam do lepszych czasów.