Rozmową z Neonilą Kuropką, dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 3 w Oleśnicy, rozpoczynamy cykl Jestem z Oleśnicy. Z panią dyrektor rozmawiamy m.in. o jej nauczycielskiej drodze, zmianach, jakie zaszły w oświacie i przyszłości zawodu nauczyciela.
Od urodzenia jestem oleśniczanką i byłą uczennicą Szkoły Podstawowej nr 3, którą wspominam niezwykle miło, bo przyjaźnie zawarte w tamtych latach przetrwały do dziś, a z wieloma moimi koleżankami czy kolegami spotykam się także na niwie zawodowej. Mnie, jako dziecku, wydawała się ona ogromna: z mnóstwem uczniów, z lekcjami, które odbywały się na dwie, a nawet trzy zmiany. Po szkole podstawowej i po ukończeniu I LO na kilka lat wyjechałam z Oleśnicy. Studiowałam w Zielonej Górze, ale zawsze chętnie wracałam do rodzinnego miasta i ostatecznie właśnie tutaj pozostałam.
Po powrocie do Oleśnicy dostałam propozycję pracy w Szkole Podstawowej nr 6. Szóstka była wtedy piękną i nowoczesną szkołą. Słowem, robiła wrażenie. Tam zdobyłam pierwsze doświadczenie związane z wychowawstwem, tam też przekonałam się, że nie dla wszystkich uczniów muzyka, której wtedy uczyłam, to cały świat (uśmiech). Z perspektywy czasu wiem, że bywałam zbyt wymagająca, ale cóż, nauczycielska młodość też ma swoje prawa, a ja z każdego błędu zawsze wyciągałam wnioski. Przyszedł rok 1999, kiedy to w wyniku reformy systemu oświaty powołano do życia gimnazja. Moja kariera zawodowa wkroczyła wówczas na zupełnie nową ścieżkę.
Moim marzeniem od zawsze była praca z młodzieżą, więc kiedy dostałam propozycję przejścia do powstającego wówczas w tym budynku Gimnazjum nr 3, od razu ją przyjęłam. Wraz z Wiolettą Bilińską, śp.Beatą Gołębską, Iloną Zawiszą i Marleną Grzybowską przeniosłyśmy się do trójki. To nie był łatwy czas, bo w budynku przy ul. Kochanowskiego 8 nadal działała szkoła podstawowa i bywały chwile, że czułyśmy się tutaj obco. Myślę, że każda zmiana wymaga od nas wyjścia ze strefy komfortu, dlatego dużo kosztuje, zwłaszcza gdy ktoś jest do niej źle nastawiony lub nieprzygotowany Mimo tych trudności czułyśmy, że mamy wiatr w żaglach i jestem przekonana, że właśnie dlatego Gimnazjum nr 3 tak świetnie się rozwinęło. Była ogromna motywacja, była też wizja, którą poczuło wielu pracujących tu wtedy młodych nauczycieli. To były wspaniałe lata.
Wraz z uczniami, ale i rodzicami realizowaliśmy mnóstwo projektów, podejmowaliśmy wiele działań edukacyjnych, wychowawczych, które dawały nam radość i satysfakcję. Mam z tamtych lat najlepsze wspomnienia. Ot choćby, wymiany międzynarodowe: do Włoch, na Wyspy Kanaryjskie, do Francji. Wspólnie z koleżankami przeprowadziłam pięć edycji wymiany uczniów ze szkołą z francuskiego miasta partnerskiego- Jaunay-Marigny. To była niesamowita przygoda dla nas wszystkich. Dziś, gdy mam gorszy dzień, patrzę z sentymentem na zdjęcia z tamtych lat, które mam u siebie w gabinecie i wszystko szybko wraca do normy.
Tak, nigdy nie zgodzę się z negatywną oceną gimnazjów. Wszystkie działania nauczycieli były skupione na uczniach będących w tzw. trudnym wieku. Setki rozmów, spotkań, nasze zaangażowanie prowadziły do tego, że każdy kolejny dzień spędzony z uczniami był piękniejszy od poprzedniego, a pożegnania z nimi niezwykle trudne. Dlatego opinie, że gimnazja trzeba było zlikwidować, bo to największe zło, uważam za bardzo krzywdzące.
W 2017 roku stanęliśmy przed kolejnym dylematem. W budynku szkoły nadal byli uczniowie gimnazjum, a my musieliśmy przekonać rodziców, że mogą nam zaufać i powierzyć swoje małe dzieci. To wtedy pojawił się pomysł, by zaangażować naszych gimnazjalistów do opieki nad maluchami. I tak ruszył program „Starszy brat, starsza siostra”. Byłam wtedy wychowawczynią ostatniego rocznika gimnazjum i dobrze pamiętam jak to świetnie zadziałało. Nastoletni gimnazjaliści okazali się świetnymi towarzyszami uczniów z zerówek czy klas pierwszych: pomoc w odrabianiu lekcji, czytanie książek, zabawy w świetlicy, wspólne muzyczne przerwy, tańce na korytarzu były dla nas dowodem na to, że wszystko może się udać jeśli tylko dobrze to zaplanujemy i odpowiednio przedstawiamy.
Nie było aż tak kolorowo. Do dziś pamiętam tzw. dziką rekrutację. Pojawialiśmy się na spotkaniach z rodzicami uczniów z innych szkół, by ich przekonać do przeniesienia dzieci do naszej placówki. To było bardzo trudne dla nas wszystkich, ale robiliśmy co w naszej mocy, by zaprezentować szkołę, jak najlepiej.
Ja, a także wiele moich koleżanek i kolegów zawsze staraliśmy się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Cenię nauczycieli z pasją, autentycznych liderów, rozbudzających świadomość wśród uczniów, zaangażowanych. Takich, którzy potrafią stanąć w prawdzie, czyli jeśli popełnią błąd to przeproszą niezależnie od tego, kogo mają przed sobą. Czy to ucznia, czy rodzica, czy koleżankę lub kolegę nauczyciela. Kiedyś usłyszałam takie zdanie, że edukacja to relacja. Przyznam, że chwyciłam się tego stwierdzenia mocno, bo wszystkie problemy łatwiej rozwiązać, gdy ma się co najmniej poprawne relacje.
Co do wyników, jakie zawsze osiągaliśmy w trójce to tak, one były dobre, wysokie, bardzo wysokie. Ale mieliśmy też słabych uczniów, osiągających sukcesy na własną miarę. Przecież byliśmy i jesteśmy szkołą obwodową, która ma obowiązek przyjęcia wszystkich dzieci mieszkających w tej części miasta.
Nasza placówka była planowana, jako szkoła dwuciągowa, czyli z dwoma oddziałami na każdym poziomie. A mamy już po trzy klasy w roczniku i z tego powodu weszliśmy w system dwuzmianowości. Jest mniej sal lekcyjnych niż oddziałów i w kolejnym roku szkolnym będziemy mieć ogromny problem z ułożeniem planu. Drugi problem, z którym się borykamy to zbyt liczne oddziały. W starszych klasach mamy nawet po 30 uczniów, a więc indywidualizacja, o którą tak bardzo nam chodzi, staje się trudna, żeby nie powiedzieć niemożliwa.
Podczas rozmów z rodzicami, zwłaszcza tymi, którzy przenieśli swoje życie poza miasto, a chcą, by ich dzieci edukację realizowały w mieście, przekonujemy, że każdemu uczniowi jest potrzebna szkoła zapewniająca jak największą uważność. I że takimi placówkami są też szkoły wiejskie, które działają na wysokim poziomie. Są bardzo dobrze wyposażone, mają świetną kadrę, a liczebność uczniów w klasach kształtuje się na poziomie kilkunastu osób.
Najlepszą odpowiedzią na to pytanie niech będzie fakt, że w moim ponad 50-osobowym gronie pedagogicznym mam tylko jedną nauczycielkę z pokolenia Z, czyli urodzoną po 1995 roku. Większość nauczycieli w naszej, ale także w innych szkołach to ludzie dojrzali lub emeryci, którzy wciąż są zapraszani do powrotu do pracy. Jeśli coś się nie zmieni, za kilkanaście lat będzie dramatycznie.
To połączenie niskich zarobków z ogromną odpowiedzialnością, presją oczekiwań i brakiem poczucia bezpieczeństwa. Coraz częściej na naszej nauczycielskiej drodze staje rodzic, który domaga się rozwiązania problemów mających źródło w domu rodzinnym. Ale najgorszą kwestią jest brak szacunku , świadome podważanie autorytetu nauczyciela.
Zdecydowanie tak (uśmiech). Praca w szkole to moje spełnione marzenie z dzieciństwa. Cieszę się z całej drogi, jaką przeszłam i mam pewność, że wybrałam dobrze.