Wracamy do sprawy wczorajszej tragedii, która rozegrała się na ulicy Ogrodowej w Oleśnicy.
Młoda kobieta źle się poczuła i po około 20 minutach zmarła. W tym czasie wolna karetka pogotowia jechała do niej spoza Oleśnicy.
Pytania o to zdarzenie wysłaliśmy do oleśnickiego szpitala, któremu podlega pogotowie ratunkowe w Oleśnicy oraz do urzędu wojewódzkiego, któremu podlega dyspozytornia pogotowia znajdująca się we Wrocławiu. Na razie odpowiedzi na nasze pytania przesłał Powiatowy Zespół Szpitali.
– Przyjęcie zgłoszenia przez dyspozytornię medyczną nastąpiło o godzinie 16:50,31, zadysponowanie oraz przyjęcie zgłoszenia przez wolny ZRM nastąpiło o godzinie 16:51,04, dojazd na miejsce nastąpił o godzinie 17:03,32 – czytamy w wiadomości przesłanej do naszej redakcji. – Zatem czas od momentu przyjęcia zgłoszenia przez ZRM do przybycia na miejsce zdarzenia wyniósł: 12,28. Pozostałe ZRM realizowały inne wyjazdy ratunkowe.
Szpital podkreśla też, że zgodnie z ustawą PRM maksymalny czas dotarcia w mieście powyżej 10 000 mieszkańców nie powinien być dłuższy niż 15 minut.
Z odpowiedzi tej wynika jedno – karetka zdążyła dotrzeć do pacjentki w czasie, który przewiduje ustawa. Pojawia się inny problem. A raczej wraca jak bumerang – mowa o liczbie ekip ratunkowych obsługujących chorych w tak dużym powiecie, jakim jest powiat oleśnicki. Sytuacja, której ofiarą jest młoda kobieta, dowodzi, że jest to nadal sprawa pilna. Dla władz powiatu powinna być jednym z kluczowych tematów do rozwiązania.
Nadal czekamy na odpowiedź na pytania, które skierowaliśmy do dyspozytorni (za pośrednictwem Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego). Zapytaliśmy o to, dlaczego tym razem – w oczekiwaniu na przyjazd karetki pogotowia – na miejsce nie zadysponowano straży pożarnej lub jednostki wspierającej, czyli Służb Ratowniczych.
I pytanie ostatnie: czy życie kobiety udałoby się uratować, gdyby w tej części miasta znajdował się defibrylator AED? Dziś na terenie miasta jest ich kilkanaście. Niestety, nie na Ratajach.