Przeszedł trasę z Krakowa do Rzymu, pokonując swoje słabości i zbliżając się do Boga. Teraz przygotowuje się do kolejnego wyzwania. Chce wyjechać na cztery miesiące do Zambii, by pomóc w budowie świetlicy i edukacji tamtejszych dzieci.
Patryk Potępa wspomina początki swojej fascynacji wolontariatem. – Pojechałem z koleżanką na Ukrainę, by tam organizować zajęcia dla dzieci – wspomina. – To było wspaniałe przeżycie. Pomagam innym, organizuję im czas wolny, atrakcje i otrzymuję największe podziękowanie, czyli uśmiech i podziękowanie.
Pomysł wyjazdu do Afryki pojawił się później. – Miałem wyjechać do pracy w Holandii, ale wcześniej miałem do wykorzystania urlop. Wtedy w głowie pojawiła się myśl, by spróbować pracy na wolontariacie właśnie w Afryce. Szukałem fundacji, z którą mógłbym rozpocząć współpracę. Udało się i tak trafiłem do Zambii – mówi mieszkaniec Sokołowic, który jesienią ubiegłego roku spędził tam cztery tygodnie. – Moja praca polegała na remoncie i urządzeniu biblioteki. To był wspaniały czas.
Afryka Patryka urzekła. – Mieszkający tam ludzie cieszą się każdym dniem i uważam, że każdy, kto chce zrozumieć życie powinien się udać na Czarny Ląd – mówi z przekonaniem. – Naszym zmartwieniem jest to, że nie mamy markowych ubrań. Zastanawiamy się, co zjemy na kolację, a tam ludzie zastanawiają się, skąd to jedzenie wezmą. Są przy tym niezwykle życzliwi, pogodni, empatyczni.
Na początku tego roku Patryk Potępa postawił przed sobą kolejne zadanie. Wyruszył w pielgrzymkę z Krakowa do Rzymu i Watykanu. Przeszedł 1500 km i po 54 dniach dotarł do celu. – Dziennie pokonywałem od 30 do 40 kilometrów – opowiada. – Na trasie spotykałem rozmaitych ludzi. Nikt nigdy nie odmówił mi, gdy prosiłem o kromkę chleba. Co więcej, prosiłem o chleb, dostawałem kanapkę. Prosiłem o wodę, dostawałem mleko.
Z niezwykłą życzliwością spotkał się na Słowacji. – Ludzie byli tam wyjątkowo życzliwi. Nawet, gdy nie mogli zapewnić mi dachu nad głową kierowali w miejsce, gdzie mogłem się przespać i odpocząć – mówi, przyznając, że każdego dnia pierwsze kroki kierował do parafii. – W wielu otrzymywałem dach nad głową, ale były też takie, w których mi go odmawiano. Tak jak na przykład w polskim kościele we Włoszech – wspomina. Różne sytuacje spotykały go też na trasie. – Włosi są kierowcami, na których trzeba szczególnie uważać – uśmiecha się. – Dwukrotnie dostałem lusterkiem w ramię, zdarzało się, że w ostatniej chwili musiałem uciekać na pobocza, bo kierowcy nic sobie nie robili z tego, że widzą piechura.
Patryk wspomina też zdarzenie na Słowenii. – Przez całą podróż posiłkowałem się nawigacją, która płatała mi różne figle. I tak właśnie było tamtego dnia. Idąc za nawigacją wszedłem do lasu. Nagle, gdy byłem już daleko od drogi, urządzenie odmówiło posłuszeństwa. Zostałem sam bez jakiegokolwiek pomysłu i planu, w którą stronę iść. Przyznam, że nie było przyjemnie – opowiada. – I właśnie tam, w środku tego lasu, spotkałem staruszkę, która przygotowywała sobie drzewo na opał. Na szczęście zdołałem wytłumaczyć jej, co się stało i to ona wyprowadziła mnie do drogi.
Jeszcze przed pielgrzymką Patryk obiecał swojej prababci, że dotrze do Watykanu 10 maja, w dniu jej setnych urodzin. – W Rzymie pojawiłem się kilka dni wcześniej. Rodzina w Polsce wiedziała, że jestem na miejscu. Tej samej nocy moja prababcia zmarła – mówi młody mężczyzna, który na wieść o tym wrócił busem na pogrzeb do Polski, a po nim ruszył w powrotną drogę do Watykanu. – 10 maja modliłem się przy grobie Jana Pawła II – mówi.
Teraz Patryk przygotowuje się do kolejnej podróży. Znów do Afryki. Pojedzie tam w przyszłym roku. Na cztery miesiące. – Będziemy kończyć budowę świetlicy. Przygotowuję się też do tego, by w jak największym stopniu wesprzeć tamtejsze dzieci w ich edukacji – puentuje.