REKLAMA

Cieszymy się z każdej wspólnie spędzonej chwili i celebrujemy życie

Katarzyna Kijakowska | Katarzyna Kijakowska
Cieszymy się z każdej wspólnie spędzonej chwili i celebrujemy życie
REKLAMA

Mimo trudnych doświadczeń z chorobą moje życie zmieniło się na lepsze – mówi Wojciech Miszewski.

Często słyszymy, że ktoś walczy z chorobą. Ja od początku przyjąłem zasadę, że z nikim i niczym nie walczę, bo walka to dodatkowy stres. Ja się poddałem. Poddałem się leczeniu i lekarzom. To medycyna walczy z chorobą, a pacjent ma się poddać i wierzyć – mówi Wojciech Miszewski, który dwa lata temu usłyszał diagnozę: rak żołądka.

Głowa przede wszystkim

Po osiemnastu chemioterapiach i operacji wycięcia żołądka Wojtek nie ma już w swoim organizmie komórek nowotworowych. – Zaufanie do lekarzy to była podstawa, ale postawiliśmy też na medycynę naturalną – mówi Agata Miszewska. – Naturalna suplementacja na każdym etapie konsultowana z onkologami była ważna przy wzmacnianiu organizmu po każdej chemii i przed każdą kolejną – podkreśla Agata. – Wojtek był jednym z nielicznych pacjentów, który nigdy nie został odrzucony z powodu złych wyników, co dawało nam pewność, że wybraliśmy dobrą drogę.

Miszewski wspomina moment diagnozy i podkreśla znaczenie, w jaki sposób chory otrzyma wiadomość o chorobie. – Choć diagnoza wydawała się miażdżąca, lekarz przyznał, że w swojej wieloletniej pracy widział różne cuda. Nie ukrywał też, że 70 procent to moja głowa, 20 medycyna, a 10 siła wyższa – opowiada, wspominając też moment przed pierwszą chemioterapią. – Pomyślałem wtedy, że jeśli będę miał umrzeć to i tak nic z tym nie zrobię. Co więcej, spotka mnie to, co spotyka każdego prędzej czy później. Akceptacja śmierci, która i tak nastąpi, otwiera nam drogę do normalnego funkcjonowania, mimo choroby – mówi.

Który moment z ostatnich dwóch lat był dla nich najgorszy?

– Chyba ten po operacji – przyznaje Wojtek. – Jeszcze przed zabiegiem lekarz tłumaczył nam, że sytuacja może się rozwinąć różnie i że dopiero po otwarciu mnie, chirurdzy podejmą decyzję o wycięciu żołądka. Powiedział też, że będę o tym wiedział, gdy narkoza przestanie działać. Jeśli będę „orurkowany” będzie to znaczyło, że operacja przebiegła pomyślnie, a jeśli nie, że nie było sensu wycinać żołądka – opowiada. – Pamiętam moment zaraz po wybudzeniu. Czułem się fatalnie, wszędzie w moim ciele były jakieś rurki, więc teoretycznie było dobrze, ale ja spojrzałem w okno i pomyślałem o ostatnim pobycie nad morzem, że mogłem tam zostać i dać losowi zdecydować. Byłem już bardzo zmęczony.

Jakie mają plany?

Agata, która wspierała Wojtka przez całą chorobę, mówi, że dla niej każdy etap wiązał się z innymi uczuciami. – Najpierw był szok, potem przerażenie i żal – mówi. – Dla nas, osób które są ze sobą 24 godziny na dobę samo rozstanie było przeżyciem. Miszewscy przyznają też, że trudne były dla nich także rozstania z ludźmi, których poznawali na onkologii. – Najbardziej przeżyliśmy śmierć 22-letniego Mikołaja, choć osób, które poznaliśmy, a których już nie ma, było dużo więcej – mówi Wojtek, podkreślając, że po chorobie nowotworowej i na śmierć, i na życie patrzy inaczej. – Gdybym musiał odejść dzisiaj, nie miałbym żalu – mówi. – Umierałbym z przekonaniem, że wyrwałem dodatkowe dwa lata.

– Życie z chorobą zaczyna sprawiać, że celebrujesz codzienność i nie jest to tylko wyświechtany slogan. Cieszymy się z kolejnego wypitego kubka kawy czy spaceru i jesteśmy szczęśliwi – dodaje Agata. Jeszcze podczas leczenia Wojtka, Miszewscy zaangażowali się w pomoc oddziałowi onkologii dla dorosłych. Dwie duże akcje za nimi, kolejne w planach. – Dla nas to była forma terapii, czy raczej ucieczki myśli od choroby – opowiadają, podkreślając, że w swojej działalności charytatywnej pozostaną właśnie przy osobach dorosłych. – Bo wokół nich jest pusto, chętnych do wsparcia jest dużo mniej niż w przypadku chorych dzieci – podkreślają.

Udostępnij:
REKLAMA
REKLAMA