Sanepid jak na wojnie. Praca po kilkanaście godzin dziennie, braki kadarowe, stres i pretensje
To pracownicy sanepidu decydują, kto idzie na kwarantannę, a kogo skierować na badanie. – Pracy jest bardzo dużo, a ludzi niewielka grupa – mówi Urszula Kozioł z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Oleśnicy.
Gdy wybuchła epidemia, najpierw uruchomiono dodatkowe telefony dla mieszkańców. – Te telefony nie milkną. Pracownicy muszą być dostępni na okrągło. My rozumiemy niepokój mieszkańców, ale ta rzeczywistość wygląda u nas tak, że w nocy pracownicy odbierają telefony, a rano wstają do pracy w sanepidzie – mówi Urszula Kozioł.
Pracownicy stacji prowadzą też dochodzenie epidemiologiczne. – Musimy ustalić osoby z bliskiego kontaktu chorego, skontaktować się z każdą z nich, zrobić wywiad i zdecydować, czy powinny przejść kwarantannę – wyjaśnia nasza rozmówczyni. Jeśli osoba na kwarantannie zachoruje, inspektorzy muszą wydać decyzję o jej izolacji. Ostatnio doszły decyzje o karach za nieprzestrzeganie kwarantanny, które trzeba wydawać na podstawie informacji z policji. Pracownicy sanepidu codziennie raportują o liczbie osób w kwarantannie, izolacji, szpitalu. – Oznacza to pracę non stop, szczególnie w naszej stacji funkcjonującej w powiecie, gdzie mamy tak dużą liczbę zachorowań – mówi.
Dyrektor oleśnickiej stacji przyznaje, że każdego dnia kilka godzin zajmują jej telefony do wrocławskich instytucji walczących z koronawirusem. – Dosłownie błagam o szybszy przyjazd ambulansu, który wykonuje wymazy – mówi. – Wszystko przez to, że system zaczyna się korkować. Na początku czekaliśmy na wymazy maksymalnie 48 godzin. Teraz nawet ponad tydzień. Nie mamy na to żadnego wpływu, a ludzie mają do nas coraz większe pretensje. Bo to przez nas są na kwarantannie dłużej niż zakładali, bo nie mogą doczekać się wykonania badań, a później czekają na ich wynik kolejne długie dni. To dla nas ogromne obciążenie.