Biznesy rodzinne rządzą się wspólnymi wartościami
Z Joanną Telką-Dudkowską, współwłaścicielką spółki telka SA rozmawiamy o obecności kobiet w branży budowlanej, rozwoju osobistym i wartościach rodzinnych firm.

Czy w głowie młodej Joanny Telki był plan pracy w firmie z branży budowlanej?
Absolutnie nie (śmiech). To mój brat wymyślił biznes, za który ja – jeszcze bardzo młoda osoba – mocno trzymałam kciuki, ale wtedy na pewno się z nim nie utożsamiałam. Gdy brat z tatą zaczynali działać, ja rozpoczynałam studia ekonomiczne. Szybko okazało się jednak, że to, czego się na nich uczę może być przydatne w nowym rodzinnym biznesie. Każde wakacje spędzałam więc na pracy w firmie i wtedy krok po kroku okazywało się, że staję się jej częścią. Poza tym czułam, że umiejętności, które przywożę ze sobą z uczelni, dopasowują się do rodzinnego przedsiębiorstwa, stają się dla niego istotne. Znałam języki obce, a w tamtym czasie szczególnie istotny był dla nas rynek niemiecki. Po drugie wiedza ekonomiczna, którą zdobywałam, czyli to, co pozwalało prowadzić firmę od tzw. zaplecza. Poza tym przedsiębiorczość zawsze była obecna w naszym domu i przez wzgląd na działalność taty i dzięki mamie, która w pewnym momencie swojego życia odeszła z pracy na etacie i otworzyła swój biznes. Poszłam ich drogą.
W branży budowlanej, w której pracujesz, wciąż mało jest kobiet.
Mężczyźni zdominowali branżę budowlaną i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Postanowiłam więc, że będąc w środku tego biznesu, w żaden sposób nie mogę od panów, z którymi pracuję, odbiegać. Wiedzę produktową zdobywałam od taty i brata, ale też od klientów, którzy niejako mobilizowali mnie do tego swoimi oczekiwaniami. A że ja uwielbiam się uczyć więc poszerzałam swoje horyzonty. Z czasem zauważyłam, że jestem brakującym pierwiastkiem w naszej rodzinnej układance. Że świetnie sprawdzam się w organizacji, w utrzymaniu dobrych relacji z klientami.
Wspomniałaś, że Wasza firma zaczynała „w garażu”. Dziś jesteście dużym i prężnie rozwijającym się przedsiębiorstwem.
Każda firma ma w swojej historii tzw. skok rozwojowy, na który trzeba się przygotować i tak właśnie uczyniliśmy, realizując krok po kroku swoje założenia. Ja rozwijałam się razem z naszą firmą. Nawet jeśli nie zawsze wiedziałam, jakie będą trendy za 10 czy 20 lat w branży budowlanej, to wiedziałam, jak zbudować silne przedsiębiorstwo pod względem finansowym.
Z którego „skoku” Waszej firmy Ty jesteś dumna najbardziej?
Krokiem milowym było dla nas otwarcie produkcji pięć lat temu, w budynku dawnej Lesty, po sąsiedzku z naszą siedzibą. Uruchomienie zakładu wymagało największej odwagi od mojego taty, który w wieku 60 lat podjął się takiego wyzwania i znakomicie je realizuje.
Pracujesz z tatą, bratem, ale też z mężem. To trudne czy wprost przeciwnie?
Oczywiście, że to nie jest łatwe, ale ja widzę w firmach rodzinnych ogromną wartość. Inaczej się zarządza spółką rodzinną, inaczej rozwija się przedsiębiorstwa, które funkcjonują w innych strukturach. My na pewno w określony sposób myślimy o przyszłości. W firmach rodzinnych kierujemy się dużym ładem emocjonalnym, bo myślimy o przyszłych pokoleniach, którym chcemy zapewnić bezpieczeństwo. A minusy? Oczywiście, że są, bo emocje często utrudniają podjęcie różnych decyzji. Najważniejsze więc, by umieć postawić sobie granice tego, gdzie kończy się biznes, a gdzie zaczyna rodzina. W życiu firmy jest dużo trudnych sytuacji, ale najważniejsze jest to, by ze sobą rozmawiać. Ale muszę przyznać, że bardzo lubię pracować z moim mężem.
Jesteście firmą zaangażowaną społecznie. Chętnie wspieracie różne lokalne inicjatywy. Kto jest matką, czy może ojcem chrzestnym takich działań?
Biznesy rodzinne są zarządzane przez wspólne wartości, które dana rodzina posiada. Nie ma więc jednej osoby, która stoi za naszym społecznym zaangażowaniem. Za to każdy z nas wspiera inne cele, ale to jest właśnie kwestia rozwoju, o której już mówiłam. Jeśli się rozwijamy to w sposób zrównoważony, w różnych kierunkach. Uważam, że jeśli ktoś staje się przedsiębiorcą i jest odpowiedzialny za swoich pracowników to musi być też odpowiedzialny za lokalną społeczność. Ja osobiście bardzo lubię wspierać kobiety, ale też ludzi zaangażowanych społecznie w różne inicjatywy sportowe czy zdrowotne, choć nie tylko. Wsparcie finansowe, ale też z naszej strony w wielu przypadkach logistyczne, powoduje, że społecznikom bardziej się chce, czują się dowartościowani.
Ty sama mocno stawiasz na samorozwój. Kiedy stwierdziłaś, że warto, a może trzeba w siebie inwestować?
Przyglądam się ludziom biznesu i wiem, że każdy, kto chce się rozwijać, musi się uczyć. Będąc częścią firmy rodzinnej miałam też poczucie, że powinnam dbać o swój rozwój także po ty, by udowodnić sobie samej, iż byłabym w stanie zapracować na stanowisko, które dziś mam. Zadbałam o siebie i jestem z tego bardzo dumna. Niedawno skończyłam studia podyplomowe, które były przeznaczone tylko dla kobiet i uczyły je przywództwa. Oprócz wiedzy typowo akademickiej dały mi one możliwość poznania kilkudziesięciu kobiet, które na co dzień mierzą się z takimi problemami jak ja. Samo wsparcie, które od nich otrzymałam, było dla mnie bardzo ważne.
Kończyłaś też kursy Kamili Rowińskiej.
Wszystko zaczęło się od książki Kamili „Kobieta niezależna”, która moim zdaniem powinna być lekturą obowiązkową dla każdej młodej kobiety. Czytając ją miałam poczucie, że ktoś wreszcie mówi głosem, jakim ja sama chcę mówić. Później przyszły kursy, teraz kończę ostatni, po którym zdobędę kompetencje trenerskie.
I już na koniec, co poradziłabyś młodym przedsiębiorcom dopiero startującym w biznesie?
Powiedziałabym im, że trzeba być cierpliwym, że nawet jeśli popełniamy błędy to one są po coś. Czasem warto podzielić swój plan na mniejsze odcinki i spokojnie je pokonywać, bo nie na każdy krok jesteśmy gotowi w danym momencie. Bez konsekwencji nie ma nic. A kobiety zachęcam, by polubiły, a wręcz pokochały siebie. Wtedy łatwiej zaufać sobie i swoim pomysłom.
