Boli mnie ta nagonka na nauczycieli i polityczne rozgrywki w tle – mówi gorzko jedna z nauczycielek
Trwa strajk nauczycieli. Atmosfera w szkołach, ale też poza nimi, staje się coraz bardziej gorąca. Publikujemy głos nauczycielki, która przekonuje m.in. o tym, o co tak naprawdę walczy jej środowisko.

Jestem nauczycielem i mamą tegorocznej 8-klasistki. Z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że osobiście mam w nosie ten naprędce przygotowany egzamin, do którego moje dziecko nie miało czasu należycie się przygotować ze względu na szaleńcze tempo wprowadzenia deformy. Świat się nie zawali, nie zawali się także, jeśli nie odbędą się egzaminy gimnazjalne. Wystarczy przesunąć je na inny termin.
Patrząc na to wszystko, co się dzieje, ogarnia mnie przerażenie, bo to jakaś jedna wielka farsa i groteska. Jeśli rządzący nie zrozumieją, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o 1000 zł, tylko o ogólny kształt oświaty w naszym kraju, boję się o mojego 4-klasistę i 3-letniego przedszkolaka bo po tym, co się dzieje wszyscy nauczyciele z powołania (w tym i ja) odejdą z zawodu i pozostaną tylko ci, którym zostało niewiele do emerytury, a nowi na pewno nie przyjdą do pracy. Nie chcę, żeby moje dzieci uczyli niekompetentni frustraci tylko wyedukowani i odpowiednio wynagradzani za swoją pracę ludzie, którzy widzą, że ich trud jest doceniany.
Skąd ta cała nienawiść?
Pewnie stąd, że nikt nie lubi, gdy się go próbuje posadzić do ławki, zmusić do siedzenia przez 45 minut, zakuwania na pamięć różnych, często niepotrzebnych faktów, pisania z tego wszystkiego kartkówek czy sprawdzianów. Żaden rodzic też nie chce wysłuchiwać krytycznych uwag odnośnie swojego dziecka, którego zachowanie niejednokrotnie pozostawia wiele do życzenia.
To nie jest wina nauczycieli, tylko durnego systemu, który trzeba zmienić. Naszą winą jest to, że nie zbuntowaliśmy się dużo wcześniej, kiedy inne cudowne reformy były wdrażane bez porozumienia z samymi zainteresowanymi i to przez osoby albo luźno, albo wcale nie związane z oświatą. Najwyższy czas, żeby o ostatecznym kształcie oświaty decydowali sami nauczyciele, a nie przypadkowi tzw. eksperci.
Najwyższy czas zlikwidować przestarzałą Kartę Nauczyciela, wprowadzić 40- godzinny czas pracy (18 godzin przy tablicy plus wszystkie dodatkowe czynności a więc przygotowanie lekcji, wywiadówki, szkolenia, rady pedagogiczne, wycieczki itp. ) w miejscu pracy z odpowiednim sprzętem na miarę XXI wieku tak, abyśmy nie musieli dofinansowywać polskiej szkoły z własnej prywatnej kieszeni przynosząc swoje własne materiały do szkoły. Czas najwyższy dostosować szkołę do nowych wymagań zapewniając odpowiednią bazę dydaktyczną a nie stawiając niesamowicie wysokie wymagania nauczycielowi, który właśnie dlatego, że kocha swoją pracę i te wszystkie dzieciaki i młodzież, że przełyka ślinę i dalej spełnia swoją tzw. misję.
Egzaminy to przeżytek i niepotrzebny stres
Chcę, żeby moje dzieci odkrywały w szkole siebie i świat, znajdowały to, co w nich najlepsze i pielęgnowały to tak, żeby w przyszłości było dla nich zajęciem dającym finansowe bezpieczeństwo i poczucie szczęścia z powodu robienia tego, co kochają właśnie. Nie potrzebuję, aby były testowane na każdym kroku, żeby były mierzone według tej samej miarki, a ich wyniki przedstawiane w kolorowych słupkach. Jesteśmy różni i to powinno być naszym atutem, bo oznacza to, że mając różne umiejętności potrzebujemy siebie nawzajem i uzupełniamy się. Egzaminy to przeżytek i niepotrzebny stres, tak jak oceny. Najważniejsze jest znajdowanie tej Bożej iskierki w każdym człowieku i pielęgnowanie jej tak, aby kiedyś przysłużyła się całemu społeczeństwu. Boli mnie ta cała nagonka na nauczycieli i polityczne rozgrywki w tle. I po raz pierwszy jest mi żal i wstyd, że przyszło mi żyć w kraju, gdzie ekipa rządzących wykazuje tak wielką ignorancję.