Raka pokonam sam… Ty, proszę podaj mi dłoń

Po śmierci swoich rodziców prosił o pomoc dla siebie i swojego rodzeństwa.. Tym razem Filip Szczerek prosi o wsparcie dla siebie. Przeczytajcie jego historię.
Ci, którzy mnie znają wiedzą kim i jaki jestem. Postrzelony, pełen życia, wigoru i pomysłów na przysłowiowe ” jutro ” 32-latek dość twardo stąpający po matce ziemi…
Dla tych, którzy poznają mnie dokładnie tu i teraz. Ochrzczono mnie Filip Piotr . Znajomy ksiądz śmieje się, że rodzice dobrali mi patronów w dziesiątkę. Filip z Neri słynął z radości, którą zarażał otaczający go świat i dostrzegał piękno w nawet najbardziej trudnych sytuacjach. Piotr natomiast ” Opoka ” Na nim powstał fundament. Tak było po trochu ze mną…
Dokładnie 06.02.2020 r. w dniu kiedy, minęło pierwszych 365 dni od momentu kiedy to w imieniu i literze prawa zostałem prawnym opiekunem młodszego rodzeństwa po stracie rodziców coś zaczęło iść nie tak w tym naszym małym, ale pięknym męskim świecie.
Zacząłem słabnąć…
Wszystko było jak należy, wzloty, upadki , czasem ogrom nerwów, ale żyliśmy sobie spokojnie ciesząc się sobą nawzajem aż nagle jak wcześniej wspomniałem TRACH! PIERDYKŁO… Najnormalniej w świecie zacząłem po prostu słabnąć, to już nie byłem ja. Na nic nie miałem siły, apatia, brak apetytu i ogromny ból towarzyszący przez wiele tygodni. Wybrałem się więc do lekarza, 1000 badań hektolitry spuszczonej krwi i ciężkie godziny oczekiwania na wyniki nie do końca zdając sobie mimo wszystko sprawę z tego, z czym przyjdzie mi/nam się zmierzyć. No to ” se ” lekarz zaszalał jak usłyszałem diagnozę… Guz jądra…
Ehh… no trudno, jajka i tak nie widać więc niech tną ( acz nie powiem że ot tak mnie obeszła jego utrata ) no ale zdrowie ponad wszystko. I znowu, ogrom czekania na operację, a następnie na wyniki i znowu lipa…
Nowotwór złośliwy złożony, no ale bez chemii. Obserwacja przez 3 miesiące i zobaczymy co dalej. No to się nie kłócę, lekarze przecież wiedzą lepiej. Wróciłem do życia, miało być normalne, ale niekoniecznie takie było. Schody na pierwsze piętro to istny Mount Everest się okazał, siatka z zakupami wydawała mi się być dotychczas ciężka tylko w sklepie jak produkty na półkach jeszcze ławę grzały a tu psikus, kilo cukru naprawdę jest ciężkie. No ale jakoś tam do tego maja 2020 sobie dotrwałem czy też się doczołgałem. Ważne, że nadszedł maj i kontrolne wyniki. Myślę sobie no to idę wściekły jak osa, bo na czczo kazali być a ja rano bez kawy jak bez głowy. Poszedłem i co? I znowu lipa…
Nie no teraz to już tak nie na żarty zlał mnie pot i strach. Diagnoza: przerzuty do węzłów chłonnych w klatce piersiowej, węzłów chłonnych w brzuchu i ogniska nowotworowe w płucach.
No nie powiem, wkur… się bo ileż można?! No ale luzzz… Ochłonąłem, popłakałem ( raz nawet się upiłem ) myślę sobie dobra Szczerek, nie takie rzeczy i problemy spadały na Ciebie w życiu. Dasz radę. Masz dla kogo. Pytam więc lekarza co dalej? No chemia. No jak chemia to ok. Lipa była kolejna. Otrzymałem bowiem wlewy z między innymi Bleomecyny, na którą jak na złość organizm zareagował silną reakcją alergiczną. 3 tygodnie swędziało mnie ciało ( ludzie na komary narzekają ) wszędzie, dosłownie. Chemia przesunięta nie wiedzą co robić. No ok, rezygnujemy z Bleo i lecimy Cis platynę bez tej jednej jej części no, ale lipa znowu.
Bo dla mnie jest ona najważniejsza co za tym idzie na zadane dziś lekarzowi pytanie jak to będzie z tym leczeniem usłyszałem coś czego przeraziłem się nie tyle fizycznie co logistycznie… Leczenie potrwa nawet kilkadziesiąt miesięcy a i to pytanie czy brak bleomecyny nie spowoduje skoku markerów. Więc teraz to takie moje małe prywatne statki ( albo trafimy i zatopimy albo płyniemy dalej szukać sposobu).
No właśnie, płyniemy…
Z portu CHOROBA wyruszyłem w lutym, dziś lipiec 6 miesięcy pływam sobie po tym oceanie smutku rozsiewając radość, ale bądźmy realistami. Ja jestem, bo muszę i czuję te realia na własnej dupie. Leczymy się w Pl na NFZ jak każdy wie po to są podatki no ale, życie to życie… Recepty, suplementacja, diety i witaminy na drzewie jak i kasa nie rosną. No to zaczynam powoli wchodzić na ciężki dla mnie grunt. Ciężko jest prosić o pomoc stricte dla siebie. Mam zrzutek kilka za sobą ale, jakoś tak łatwiej było dla kogoś, pomóc komuś i przełamać w nim barierę pt. „Wstyd „.
No ale, chyba muszę. Niby jestem na chorobowym, ale ZUS to chyba zakała narodu polskiego ( nie, nie chcecie wiedzieć ile tracę nie mając fizycznych sił iść do pracy ). Przy kosztach najmu mieszkania na 3000 zł miesięcznie to ciężko uwierzcie… Do tego leki, i życie codzienne, dzieciaki lada dzień do szkoły, koszta rosną a ja po prostu nie mam siły fizycznej… Wstyd. Tak, jest mi źle z tym, że nie mogę zabezpieczyć przyszłości chłopakom, jest mi wstyd, że czasem nie wiem co dalej. Dlatego proszę, nie sądź. Nie hejtuj bo jest to ostatnie czego potrzebuję… Jeśli możesz, pomóż.