Morsowanie to coraz bardziej popularny sport, choć ciągle jeszcze uznawany za ekstremalny. – U mnie ta przygoda zaczęła się z czystej ciekawości – mówi pani Małgorzata. – Mam taki typ osobowości, który potrzebuje coraz to nowszych doznań, szczypty, a czasem nawet więcej, adrenaliny. A nie wydaje się normalne, żeby wejść do lodowatej wody, kiedy temperatura powietrza oscyluje wokół zera. Tak więc, szukając nietuzinkowych doznań, spróbowałam – uśmiecha się oleśniczanka.
Pierwsze zetknięcie z zimną wodą dosłownie zaparło jej dech w piersiach. – Miałam wrażenie paraliżu płuc i z trudnością łapałam oddech – opowiada. – Potem przykre wrażenia ustąpiło, a kiedy opuściłam zbiornik wodny poczułam się wspaniale, lekka jak ptak. Endorfiny utrzymywały się cały dzień, więc za tydzień zrobiłam to znowu i potem znowu, i tak już trzecią zimę.
Pani Małgorzata przyznaje, że z racji rozlicznych pasji trudno nazwać ją regularnym morsem, ale robi to kiedy tylko może, bo oprócz wspomnianego dobrego humoru morsowanie działa jak krioterapia. – Regenerując moje nieco zużyte bieganiem stawy i zdecydowanie poprawia wygląd skóry – mówi, podkreślając również, że rzadko zdarza jej się zachorować. – Mimo że zimą wystawiam swój organizm na dość surowe warunki np. biegi z przeszkodowe lub wyczerpujące wędrówki górskie – mówi. – Dlatego zdecydowanie polecam morsowanie, choć ogólnie rzecz biorąc nie lubię marznąć.