Ślub w czasie pandemii. Ceremonia w maseczkach: Uchyliliśmy je tylko po to, by pani urzędniczka mogła sprawdzić, że to na pewno my
Jak wygląda ślub w czasie pandemii koronawirusa? Przeczytajcie niezwykłą historię Moniki i Tomka.
Nasz ślub planowaliśmy na 13 czerwca. Jednak wirus covid-19 nieco pokrzyżował nam plany. Zrobiliśmy wprawdzie listę gości na niewielkie przyjęcie, które planowaliśmy, lecz to tyle… na tym się skończyło. Nie martwiliśmy się jednak, bo zostało jeszcze nieco czasu do organizacji. Nie miałam nawet sukienki ani butów, co ważne dla kobiety… No i nadszedł kwiecień, a z nim kolejne obostrzenia związane z pandemią. Zadzwoniliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego, by zapytać, jak to będzie ze ślubami. Otrzymaliśmy odpowiedź, że póki co śluby odbywają się, jednak wyglądają nieco inaczej. Obecni na ślubie mogą być tylko nowożeńcy, świadkowie i urzędnik USC. Uprzejmy głos w słuchawce powiedział jeszcze, że wiele par rezygnuje ze ślubów z uwagi na sytuację i w związku z wolnymi terminami można przyspieszyć ślub, bo przecież nie wiadomo co pokaże najbliższa przyszłość i czy nie zdarzy się, że urząd nie będzie w stanie kwarantanny, albo któreś z nas może zachorować…
Inna data, imiona się zgadzały
Cóż… Zmieniliśmy datę naszego ślubu, jak tylko otrzymaliśmy nasze obrączki. Na szczęście zamówiliśmy klasyczne, bez udziwnień, w ostatnim momencie… Zanim nakazano zamknąć sklepy. Odebraliśmy je na ulicy pod zakładem jubilerskim, do którego już nie wolno było wejść. Ładnie błyszczały i grawer był piękny… Wprawdzie z datą 13.06.2020 była już nieaktualna, lecz to nie stanowiło problemu. Imiona się zgadzały. Monika i Tomek… To najważniejsze.

Teraz kwestia świadków. Kiedy zapytałam Magdę, czy będzie tak miła w tych okolicznościach się narazić, powiedziała tylko: „Matko jedyna, lecę do szafy sprawdzić, czy znajdę coś, w co wejdę. Magda urodziła trzeciego syna niespełna rok wczesnej, więc nieco się martwiła. Okazało się, że niepotrzebnie. Zapytała mnie, czy mam coś pożyczonego i niebieskiego… Hmmm… znów szczęście dopisało. Magda miała swoją ślubną podwiązkę i w dodatku niebieską. Martwiła się tylko, że bawiły się nią jej dzieci i mogła nieco stracić swój blask, lecz kto by się tam martwił, przecież i tak będzie ukryta. Świadek Maciej wykazał gotowość w każdym terminie, póki zdrów.
Do 18 kwietnia został tylko tydzień. Dlaczego tylko? Bo nie miałam sukienki, która by pasowała na tę okazję. Tomek nie miała białej koszuli. We wtorek, na cztery dni przed ślubem stał się cud. Przyszła koronkowa sukienka w stylu boho, którą zamówiłam na wakacje jeszcze w styczniu. W związku z jej innym przeznaczeniem wymagała jednak przeróbek. Oderwałam czerwone pompony na końcach sznureczków przy dekolcie, wyprułam gumkę, bo wysokość pasa się nie zgadzała i… zrobiła się za szeroka. Raz kozie śmierć – pomyślałam… Zrobiłam ręcznie zakładki z przodu i z tyłu i upletliśmy sznureczek, żeby przewiązać w pasie. Tomek trzymał, ja plotłam. Wyszło nieźle. W środę odkryłam mały prywatny sklep z męską odzieżą, który był otwarty. Cudownie!!! Kupiłam piękną, białą koszulę. W domu okazało się, że potrzebujemy jeszcze spinek do mankietów. Nie było możliwości wymiany koszuli, to zrozumiałe w okolicznościach pandemii. Tu kolejna niespodzianka… ja miałam spinki. Nigdy ich nie użyłam, bo nie miałam takiej koszuli, ale ważne że miałam spinki do mankietów.
Maseczki miały dodawać otuchy
Teraz pozostało przygotować maseczki. Uszyte były z białego płótna. Postanowiłam namalować na nich wielkie uśmiechy pełne zębów na wypadek gdybyśmy się stresowali w chwili ślubu. Miały dodać na otuchy. Namalowałam buźki wieczorem we czwartek. Wyszły śmiesznie. Nawet zastanawiałam się, czy dam radę utrzymać powagę, gdy będę patrzyła na Tomka w tej maseczce.

Nadszedł piątek. Przypomniałam sobie, że do sukienki dobrze jest mieć buty, które pasują. Wyruszyłam po pracy na polowanie. Szczęśliwie znalazłam otwarty sklep z obuwiem i na półce stały moje buty. Wróciłam do domu przygotować kilka potraw na obiad, który zaplanowaliśmy po ślubie. Wieczorem pojechaliśmy kupić karton wódki i kilogramy cukierków, bo sąsiedzi odgrażali się, że nikt nie wspomniał, że nie można zrobić tzw. „bramy” nowożeńcom w drodze powrotnej w okresie pandemii. Postanowili wypełnić lukę w obostrzeniach i w związku z tym postanowiliśmy się zabezpieczyć. Nie obyło się bez strachu. Przecież kontrolowano zakupy, czy były one wynikiem konieczności. Czy w naszym przypadku w razie kontroli zakupów mogliśmy udowodnić, że alkohol jest produktem pierwszej potrzeby? Uznaliśmy, że tak, ale na wszelki wypadek na zakupy wybraliśmy się późnym wieczorem.
Nadeszła sobota. Nakryliśmy do stołu. Ja wstawiłam mięsa do piekarnika, a Tomek poszedł zrobić dla mnie ślubny bukiet z magnolii. Prasowałam koszulę i… przypomniałam sobie o krawacie. Nie mieliśmy odpowiedniego krawata. Uznaliśmy jednak, że do mojej sukienki pasuje zdecydowanie koszula bez krawata. Racja. Zdecydowanie lepiej bez… Zbliżała się godzina 13. Przyjechali rodzice i świadkowie. Ja założyłam niebieską, pożyczoną podwiązkę Magdy. Maciek wziął nasze dowody osobiste i obrączki do kieszeni. Pojechaliśmy. Rodzice pilnowali mięsa w piekarniku i smażyli kotlety.
Przepustka i wchodzimy do ratusza
Na pół godziny przed ślubem odebraliśmy przepustkę dla auta, która umożliwiła podjechanie pod samą bramę urzędu. U bramy głównej urzędu był dzwonek, którym wezwaliśmy miłego pana ochroniarza. Nie wpuścił nas do środka, ponieważ było za wcześnie. Obecne zasady nakazywały, by stawić się na 10 minut przed ślubem. Czekaliśmy zatem w aucie przy głównej bramie. O godzinie 13:50 weszliśmy do środka. Przy wejściu stał stolik z płynem do dezynfekcji rąk. Zdezynfekowaliśmy ręce i weszliśmy schodami na górę.
W sali ślubów czekała na nas przemiła i bardzo elegancka pani urzędnik. Miała na twarzy maseczkę, a na dłoniach liliowe lateksowe rękawiczki. Sprawdziła nasze dowody osobiste. Poprosiła o uchylenie maseczek, by sprawdzić, czy my to my… Powiedziała, że świadkowie mogą pełnić funkcję fotografów i zaczął się ślub… Zrobiło się poważnie, dostojnie i gorąco. Ciężko oddychało się w maseczkach, wypowiadając tak ważne słowa. Daliśmy radę. Nie roześmiałam się na widok zabawnej maseczki. Kiedy zakładaliśmy sobie obrączki pomyślałam – dobrze, że my nie musieliśmy mieć na dłoniach rękawiczek. Pozwolono nam na zrobienie zdjęć bez maseczek, kiedy pani urzędnik wyszła. To na tyle. Wróciliśmy do domu, gdzie czekali na nas rodzice. Kotlety były usmażone. Zjedliśmy obiad i spędziliśmy miłe popołudnie w niewielkim gronie.
Alkohol poczeka…
Aha…. „bramy” nikt nie zrobił. Sąsiedzi przeoczyli moment, gdy przejeżdżaliśmy, bo nie spodziewali się że tak szybko wrócimy. Zwykle w urzędzie jest rodzina i goście, którzy wspólnie piją szampana i składają życzenia nowożeńcom, co zdecydowanie wydłuża całą ceremonię. Tym razem było krótko. Alkohol poczeka na przyjęcie po pandemii a cukierki jedliśmy przez tydzień.
