Tak traktuje się w Polsce chorych na koronawirusa. Wstrząsająca opowieść zarażonej oleśniczanki i jej rodziny
19 marca została skierowana na kwarantannę. Jest na niej do dzisiaj. Zarażona covid mieszkanka Oleśnicy opowiada nam, jak w Polsce leczy się chorych na koronawirusa. To wstrząsające wyznanie obnaża, jak system opieki zdrowotnej nie radzi sobie z trwającą w Polsce pandemią. Nasza Czytelniczka zastrzegła sobie anonimowość. Koniecznie przeczytajcie jej historię!
Zacznę od tego, że nikt nigdy w życiu nie zafundował mi tak dużo stresów i stanów depresyjnych, jak ciąg zdarzeń, który nastąpił po nałożeniu na mnie i moją rodzinę kwarantanny. Jestem w izolacji 23 dni! Kwarantannie poddałam się z dzieckiem dobrowolnie, bo nie miałam żadnych objawów i mogłam spokojnie pracować i żyć. Patrząc z perspektywy uważam, że było błędem to, że tego nie zrobiłam. Bo teraz jestem w sytuacji, z której nie ma już żadnego wyjścia. Moja kwarantanna zaczęła się 19 marca, trwa do dzisiaj i nie ma żadnych informacji choćby o przybliżonym terminie jej zakończenia.
Czekać, czekać, czekać
Źródłem zakażenie w naszym przypadku był szpital przy ul Koszarowej we Wrocławiu. Wirusa przyniósł nam jeden z członków rodziny, który zaraził się podczas dyżuru w szpitalu – najwyraźniej zabezpieczenia nie są wystarczające, skoro ta osoba zaraziła się dosłownie po kilku dniach pracy na oddziale zakaźnym! Osoba ta załatwiła sobie test na COVID sama. Innej możliwości nie było. W przeciwnym razie musiałaby siedzieć w domu ciężko chora i czekać, czekać, czekać. 19 marca osoba ta dostała telefonicznie informację o wyniku dodatnim i wówczas nałożono na nią nadzór epidemiologiczny (kwarantannę) oraz poproszono o podanie wszystkich członków rodziny oraz osób, z którymi miała kontakt. I tutaj zaczyna się moja historia.
Jestem pozytywna
Tego samego dnia (19.03) zadzwoniłam do sanepidu w Oleśnicy i podałam informację, że mój syn ma gorączkę, kaszle, oraz mieszka z osobą chorą na covid. W związku z tym mam podejrzenie, że oboje też jesteśmy pozytywni. Chciałam podać dane osób, z którymi oboje mieliśmy kontakt w ostatnim czasie – syn chodził do szkoły z objawami covida, a ja pracowałam do 18 marca. Usłyszałam, że po pierwsze syn zapewne nie ma koronawirusa a grypę i powikłania pogrypowe, i na pewno nic nam nie jest, a ja mam nikogo nie zgłaszać, bo nie muszę. Do tego tematu jednak sanepid wróci po około 8 dniach, kiedy okażę się pozytywna. Wówczas poproszą mnie o listę kontaktów z pracy i szkoły dziecka. Po ośmiu dniach! Osiem dni ludzie potencjalnie od nas zarażeni chodzili wolno i zarażali dalej.
Wracamy jednak do 19 marca. Jesteśmy zamknięci w domu w sześć osób z jedną osobą chorą na COVID 19. Mamy siedzieć spokojnie w mieszkaniu i absolutnie z niego nie wychodzić. Policja nas sprawdza dwa razy dziennie. Nikt nie zaproponował nam przeprowadzenia testów na covid, mimo że mieszkamy w sześć osób na jednej powierzchni, w tym osoba chora z mocnymi objawami – kaszel, gorączka, duszności, osłabienie.
Nie mamy żadnej pomocy
Jest 20 marca, a ja siedzę w domu i nic nie wiem. Tego, czy jestem chora, czy zdrowa, czy ktoś sprawdzi stan naszego zdrowia, czy ktoś nam wykona testy. Żadnej pomocy w kwestii jedzenia czy niezbędnych zakupów ze strony sanepidu, policji, MOPS-u. Kwarantanna zostaje nałożona do dnia uzyskania negatywnego wyniku przez osobę, która u nas w domu choruje.
Pracodawca pyta, kiedy wrócę, a ja nie umiem udzielić mu żadnej informacji, bo sama jej nie dostałam. W końcu minister Szumowski mówi w TV, że testowana będzie każda osoba poddana kwarantannie. Wówczas zapala mi się lampka w głowie i dzwonię do sanepidu z prośbą o wykonanie testów. Niestety, słyszę odmowę. Mamy siedzieć w domu dopóki osoba oficjalnie zakażona i przetestowana nie wyzdrowieje. Wtedy wściekła mówię, że przecież minister zapewnia, iż każda osoba na kwarantannie będzie poddana testowi. Odnalazłam także ustawę o kwarantannie z 2007 roku, w której czytam, że obowiązkowym badaniom sanitarno-epidemiologicznym, określonym na podstawie art. 10 ust. 2 pkt 2, podlegają: nosiciele, ozdrowieńcy oraz osoby, które były narażone na zakażenie przez styczność z osobami zakażonymi, chorymi lub materiałem zakaźnym.
Zlecam wymaz i…czekamy
Od kilku dni mam styczność z osobą chorą, chcę mieć wykonany test, żeby po prostu sprawdzić stan zdrowia swój i dziecka. Dzwonię w tej sprawie do sanepidu. Po kilkunastu minutach dostaję telefon z pytaniem, czy na pewno chcę złożyć zlecenie na wymaz dla mnie i rodziny. Tak. Chcę. Zlecam wymaz. Pobierają nam go 23 marca. Nikt nie informuje wcześniej o dacie wymazu, nawet orientacyjnie, a karetka może przyjechać tak o 22.30, jak i o 4 nad ranem. Człowiek cały czas musi być w gotowości i stresie, a jednocześnie bez prawa do informacji.
Ludzie wchodzący do domu w pomarańczowych kombinezonach, jak w filmie katastroficznym, po północy, to widok naprawdę mocno stresujący i niezbyt miły. W każdym razie wymaz pobrano nam 23 marca. Załatwiliśmy to sobie sami naszym drążeniem tematu. Inaczej możliwe, że wcale by nam wymazu nie pobrali i nie wpisali w statystyki, jako osoby chore. Po prostu wyszlibyśmy z domu po ozdrowieniu pierwszej przetestowanej u nas osoby, która nawiasem mówiąc na wymaz pojechała sama do szpitala na Koszarowej, bo to była najszybsza opcja.
Wynik na maila wysyłają nam dopiero po 7 dniach od wymazu, a chwilę wcześniej po około 7 dniach od wyniku dodatniego u pierwszej osoby zakażonej dostajemy instrukcję, jak ma się zachowywać osoba zarażona względem pozostałych domowników – to znaczy, że ma przebywać sama w pokoju, korzystać z osobnej łazienki, ręczników papierowych, własnych talerzy, z nikim nie rozmawiać, a jedynie kontaktować się przez telefon. Taka informacja powinna przyjść NATYCHMIAST, a przyszła do nas po 7 dniach. Akurat my to wiedzieliśmy, ale przeciętny człowiek może i nie musi tego wiedzieć. Poza tym pomimo totalnej izolacji pierwszej zakażonej osoby i tak zaraziliśmy się wszyscy. To obrazuje skalę tego, jak rozprzestrzenia się covid. Teraz wszyscy wiemy, że mamy COVID. Natomiast, nie ma żadnej informacji, jak i czy w ogóle mamy się czymś leczyć, nie mamy informacji kiedy i czy w ogóle nam przeprowadzą kolejne wymazy, natomiast dostajemy nową bezterminową kwarantannę – do czasu uzyskania dwóch negatywnych wyników.
Nikt nic nie wie
Dalej nikt nie pyta nas, czy pomóc nam w zakupach albo innych sprawach. A my czekamy, nie wiedząc na co. MOPS przekazuje informację, że udziela pomocy tylko rodzinom o dochodzie poniżej 600 zł na osobę, a poza tym są to produkty typu mąka, makaron, olej. Zaleca też robienie zakupów online – a informacji, że sklepy realizują zamówienia w ciągu tygodnia czy dłużej nikt nie jest w stanie skomentować.
Znowu odkopuję ustawę z 2007 roku, gdzie jest napisane, że każdy ozdrowieniec, który nie ma objawów choroby zakaźnej musi być poddany badaniu. Dlatego ponownie wykręcam numer do sanepidu. Oczywiście każą mi spokojnie siedzieć w domu i próbują dać do zrozumienia, że nie mam prawa do drugiego testu, mam czekać i tyle. Wtedy cytuję ustawę i mówię, że nie mam żadnych objawów. Pan mówi twardo stoi przy swoim, że przysługuje mi test, ale po 10 dniach od pierwszego. Wiemy już, że czeka się bardzo długo, ale pomimo to nie mogę zarezerwować wymazu wcześniej, ze świadomością że i tak przyjdzie później niż wymagane 10 dni. Ostatecznie więc 1.04 składam zlecenie na test. Dzwonię prawie codziennie i nigdy nie udaje mi się uzyskać żadnej konkretnej informacji. Nikt nic nie wie, każdy ma procedury, których przeskoczyć się nie da.
Kiedy przyjedzie karetka? Nie wiadomo
Dzwonimy zatem do sanepidu, do wojewody, do szpitala na Koszarową. Każdy każe nam czekać, a jednocześnie nie jest w stanie udzielić kompletnie żadnej informacji na temat tego kiedy karetka do nas przyjedzie. Nie wiedzą nawet czy to kwestia 2 dni czy tygodnia, czy przed, czy po świętach. W międzyczasie okazuje się, że 1 kwietnia ktoś zapomniał złożyć zlecenie na drugi wymaz, składają je dopiero 7 kwietnia. Zaczynamy czekać od nowa.
Przyjeżdża karetka. Ma tylko jeden wymaz. Dla pierwszej zakażonej u nas osoby. Karetka robi jeden wymaz, wraca do Wrocławia. W domu zostaje pięć innych osób, które czekają na wymaz. 8 kwietnia o godzinie 22.30 znowu przyjeżdża karetka. Znowu mają tylko jeden wymaz. Pierwsza osoba ma pobrane trzy wymazy, cała reszta ma tylko zrobiony jeden wymaz, mimo że minęło łącznie 21 dni od stwierdzenia zakażenia, czyli powinniśmy mieć zrobione już łącznie trzy wymazy.
Pytam w sanepidzie dlaczego pusta karetka przyjeżdża do jednej osoby i wraca do Wrocławia. Uzyskuję odpowiedź, że takie są procedury. Wojewoda uważa, że to w porządku tak blokować karetkę, zamiast zrobić jednorazowo 10 czy 20 wymazów. Oni rozkładają to w czasie i wymazują po 2-3 osoby każdorazowo. Dodatkowo zadziwiający jest fakt, że wojewoda odmówił pobierania wymazów przez ratowników z Oleśnicy. Wojewoda uznał, że nie ma takiej potrzeby, gdyż karetka z Koszarowej szybko i sprawnie obsługuje wymazy.
Karetka była, ale do nas nie przyjechała
Wreszcie przyjeżdża karetka, wchodzi do domu pan w kombinezonie, ma jeden wymaz, mimo że jest nas w domu 6 osób. Nie jego wina, takie dostał zlecenie, na wymaz dla jednej osoby. Rano dzwonię do sanepidu. Tam nie wiedzą dlaczego tak się stało, jak i nie wiedzą, kiedy dostaną kolejne zlecenie. Mamy 10 kwietnia. Jestem oficjalnie chora 19 dni. Dziewięć dni temu powinnam mieć zrobiony drugi wymaz, siedem dni temu trzeci. Potencjalnie gdyby to były wymazy negatywne od pięciu dni byłabym zapewne wypuszczona z domu. Ale nie jestem i według historii innych osób wiem, że kwarantanna chorych ludzi trwa nawet około 1.5 miesiąca. Zatrważający jest fakt, że osoba chora nie może sama jechać na Koszarową i poddać się testowi. Każą wracać do domu i czekać na karetkę. Karetka była także wczoraj w nocy u ludzi z Oleśnicy, do nas nie zajrzeli.
Jestem załamana. Jechałam dzisiaj sama do szpitala, ale odmówili mi zrobienia wymazu. Sanepid anulował zlecenie, będę od nowa czekać około 10 dni. Wyjdę z domu za miesiąc albo półtora. Dostanę na pewno wypowiedzenie od pracodawcy zaraz po powrocie. Dodam jeszcze, że z panią dyrektorką sanepidu Urszulą Kozioł kontakt jest bardzo dobry. Dzwoniła do mnie wczoraj osobiście, i próbowała pomóc, ale się nie udało.