REKLAMA

Trwa proces w sprawie pseudohodowli psów. Przed sądem zeznawała m.in. prezes Oleśnickich Bid

Red | Red
Trwa proces w sprawie pseudohodowli psów. Przed sądem zeznawała m.in. prezes Oleśnickich Bid
REKLAMA

Przed sądem w Oleśnicy toczy się proces właściciela pseudohodowli, w której zwierzęta przez lata żyły w skandalicznych warunkach. Dzisiaj swoje zeznania składali  świadkowie. 

Zwierzęta, głównie psy, ale także owce i świnka wietnamska, zostały odebrane Radosławowi B. w lutym 2017 roku przez działaczki fundacji Oleśnickie Bidy. Po kilkumiesięcznym śledztwie właściciel gospodarstw w Strzelcach i Nowej Wsi Goszczańskiej został oskarżony przez prokuraturę o znęcanie się nad zwierzętami. Psy, które sprzedawał za granicę nawet za kilkaset euro umierały i chorowały. Hodowcy grozi do 2 lat pozbawienia wolności. Przedstawiciele fundacji, jako oskarżyciele posiłkowi domagają się dla niego roku bezwzględnego więzienia oraz 10 lat zakazu posiadania zwierząt.

Radosław B.  nie ma sobie nic do zarzucenia i podczas wcześniejszych rozpraw nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. Twierdził, że zwierzęta miały dobre warunki, był systematycznie karmione, miały dostęp do wody, a fotografie wykonane przez interweniujące w jego gospodarstwach działaczki fundacji Oleśnickie Bidy, zostały zrobione tak, by pokazać najbrzydsze i najbardziej zaniedbane miejsca gospodarstwa. – Mój pracownik, który podczas pobytu działaczek w gospodarstwie dostał zakaz dosypywania jedzenia do misek, bo to nie pasowało tym paniom do zdjęć – mówił.

Zeznają świadkowie

Podczas dzisiejszej rozprawy zeznania składała m.in. Izabela Klapińska, prezes oleśnickiej fundacji. -Jadąc na miejsce poprosiliśmy o wsparcie inne organizacje oraz policję. Wspólnie z nimi wchodziliśmy na teren gospodarstwa i przeszukiwaliśmy pomieszczenia – mówiła. – Na dworze panowały roztopy, a w budynku unosił się niemiłosiernie fetor. W pierwszym pomieszczeniu znajdowały się dwa bolończyki. Były bardzo brudne skołtunione i miałam problem z rozpoznaniem rasy, mimo że na co dzień strzygę psy. Ogólnie w pomieszczeniu było bardzo dużo odchodów wymieszanych ze słomą. Były tam też takie szafki na buty, w których była słoma. Służyły chyba, jako legowiska dla psów. Zwierzęta nie były agresywne. Cieszyły się na nasz widok.

Prezes fundacji mówiła też o znalezionych poza posesją martwych szczeniakach. – Wyglądało to tak, jakby ktoś po prostu wyrzucił je za płot – powiedziała. – Zapytaliśmy pana S. dlaczego one tam leżą, a on odpowiedział, że to Ryszard B. kazał je wyrzucić.

Podczas akcji wolontariusze natknęli się  też na kojce na podwórku. Niektóre były bardzo przepełnione, nieocieplone. Psy były bez jedzenia, a woda spływała do misek z rynny. Izabela Klapińska podkreślała, że na całej posesji było ich bardzo dużo. -Zza budy wchodziło się do komórki a tam była kolejna długa buda, w której znajdowały się kolejne  przerażone psy – mówiła. – Obok kojca na podwórku stała następna buda. Żyła w niej matka golden retriwera z siedmioma lub dziewięcioma szczeniętami. Na pytanie dlaczego szczenięta biglów są w domu, a te w budzie,  pan S. ( pracujący u oskarżonego Ryszarda B., red.) odpowiedział, że suka się puściła. Na tym zakończyliśmy dyskusję.

Wolontariuszka wspomniała też o suczce, która miała problem z poruszanie się i trzeba ją było wynosić. – Pan S. powiedział, żeby się nią nie przejmować, bo jest to pies autystyczny, choć ja wiem, że nic takiego nie istnieje. Dwa dni później została poddana operacji ponieważ miała rozległego raka odbytu. Żyje do dzisiaj. Ma się dobrze, mimo swoich 14 lat – mówiła Klapińska.

Na przerażający widok natknięto się także w pomieszczeniu, w którym znajdowały się owce. -Wysokość ściółki zakrywała samochody, które stały w tym pomieszczeniu – mówiła prezes fundacji, dodając, że zwierzęta były w złym stanie. Niektóre musiały później przejść operacje, m.in. amputacji ogonów, które były zanieczyszczone odchodami.

Co mówi weterynarz?

Swoje zeznania w sprawie złożył także Tadeusz P., zastępca powiatowego lekarza weterynarii. Wspomniał on, że we wrześniu 2016 roku podczas kontroli na fermie drobiu w Strzelcach, na położonej nieopodal posesji natknął się na dużą liczbę psów. – Zainteresowaliśmy się tym. Podeszliśmy do posesji. Wyszła z niej dziewczyna, która powiedziała, że tam jest hodowla psów a ona się nimi zajmuje – mówił weterynarz. – Odpowiedziała, że właścicielem hodowli jest pan B., który przyjechał na miejsce z książeczkami zdrowia i potwierdził, że są to jego zwierzęta, a córka jest lekarzem weterynarii. Pozostałe książeczki miał nam odwieźć następnego dnia. Tak się stało. Książeczki zostały nam dostarczone. Sprawdziliśmy szczepienia i na tym nasza rola się skończyła. Nie mieliśmy żadnych sygnałów, że na tej posesji coś złego się dzieje. Że dzieje się jakaś krzywda zwierzętom.

Dzisiaj przed oleśnickim sądem miała zeznawać także córka Ryszard B.  Paulina B., lekarz weterynarii. Jednak zgodnie z przysługującym jej prawem odmówiła składania zeznań w sprawie.

 

Udostępnij:
REKLAMA
REKLAMA