Takiego zamieszania, przepychanek, układanek i sklejania nowej politycznej rzeczywistości dawno w Oleśnicy nie widziałam.
A w zasadzie to nie widziałam od kilkunastu lat. Przez wiele kadencji i Jan Bronś, i podczas minionej Michał Kołaciński działali w politycznym raju. Było, rzecz jasna, układanie klocków na starcie kolejnych kadencji. Były spekulacje, kto jakie stanowisko obejmie, a kto je straci, ale zawsze po tym gorącym starcie następował czas politycznej stabilizacji lub jak kto woli nudy. Wszystko było klarowne i nawet jeśli pojawiały się drobne rysy, całość trwała przez kolejne cztery lata, czyli do następnych wyborów.
W obecnej kadencji, po którą burmistrz Oleśnicy sięgnął pewnie i uzyskał bardzo dobry wyborczy wynik, jest inaczej. Przez oleśnicką i powiatową politykę przechodzi tornado, które jednych wyniesie na szczyt, a innych zmiecie z niej na stałe. Bo wyborcy, choć z pozoru bardziej zainteresowani urlopami, ogródkiem i pandemią koronawirusa, nie lubią takich wojenek. Źle im się kojarzą wszelkiej maści buntownicy i wichrzyciele, dla których, co kilka razy już w lokalnej polityce widzieliśmy, kończą się one zazwyczaj wyrzuceniem poza samorządową burtę.
Cytując artystę czczonego przez prezesa pewnej telewizji, postawię pytanie i w tym samym zdaniu na nie odpowiem: „Jak do tego doszło? Nie wiem”. A w zasadzie trudno doszukać się momentu, w którym drogi Platformy Obywatelskiej i Jana Bronsia zaczęły się rozchodzić. Zaważyły relacje na linii powiat-miasto? Brak zrozumienia? Chłodna „przyjaźń”? W pewnej mierze tak. Przesądził polityczny romans Roberta Sarny z Oleśnicą Razem i Michałem Kołacińskim? To z pewnością przelało czarę goryczy. A odwołanie Aleksandra Chrzanowskiego postawiło kropkę nad „i”.
I tak ułożone jesienią 2018 roku domino zaczęło się osuwać. Klocek po klocku konstrukcja rozpadła się na tysiące kawałków. I już się jej odbudować nie da. Bo nie ma już politycznej chemii, bo zaufanie legło w gruzach, bo chęć udowodnienia kto ma większą siłę przebicia jest zbyt duża. Słowem, stało się tyle, że odwrotu nie ma. Zaklinanie rzeczywistości nic – moim zdaniem – nie pomoże, choć w polityce – podobno – NIGDY nie można mówić NIGDY.
To, co jeszcze wydarzyło się ostatnio jest tego najlepszym przykładem. Letnia zawierucha zahaczyła bowiem nie tylko o koalicję rządzącą miastem i powiatem. Jej odpryski mocno nadszarpnęły jednolitą – jak mogło się wydawać – oleśnicką prawicę. Polityczny sojusz Prawa i Sprawiedliwości z Janem Bronsiem to dla części prawicowego środowiska prawdziwy cios. Niezrozumiały i niewytłumaczalny. To także poważny wstrząs dla grupy skupionej wokół Michała Kołacińskiego i samego jej lidera.
Dlaczego Kołaciński nie był w stanie przekonać działaczy PiS-u, by nie nawiązywali współpracy z Janem Bronsiem? To proste. Po przegranych w 2018 roku wyborach na burmistrza Oleśnicy, przegranych już w pierwszej turze i po zaledwie jednej kadencji urzędowania na stanowisku, radny Michał Kołaciński nie mógł być dla Prawa i Sprawiedliwości przekonującym partnerem. Tę układankę wykorzystał Jan Bronś. I tak współpraca z PiS-em stała się możliwa.
Kto docelowo, czyli w 2023 roku na niej straci, a kto skorzysta? Czy pokiereszowana Platforma Obywatelska będzie w stanie udowodnić, że na oleśnickim gruncie nie powiedziała ostatniego słowa? To już pytania na inny tekst. Wrócę niebawem, bo oleśnicka polityka nie pozwala na nudę. Nawet w środku wakacyjnego sezonu ogórkowego.